Gdy podniosłam się z łóżka, zauważyłam, w pokoju jestem sama. Założyłam okulary, wyjęłam ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ubrałam się w zestaw numer jeden. Odłożyłam piżamę na pralkę i wyszłam.
Zeszłam szybko na dół, bo poczułam naleśniki. Mój nos się nie mylił. Kudłaty smażył dopiero drugiego naleśnika. Obejrzał się i uśmiechnął się.
-O, wstałaś.
-Długo po tobie? - usiadłam przy stole. Zawsze lubiłam patrzeć, jak gotuje.
-Czy ja wiem, jakieś pół godziny. - odwrócił się. - Z czym chcesz? Cukier, dżem?
-A jest syrop?
-Chyba tak. Poszukaj.
Wstałam i podeszłam do szafki. Szukałam syropu klonowego, ale znajdowałam wszystko prócz niego - Nutellę, cukier, kawę, herbatę, wszystko. Po jakiś dziesięciu minutach poszukiwań odkryłam, że kryje się w głębi szafki z naczyniami.
-Kto go tam włożył? - zirytowałam się.
-Mhm... - Kudłaty zamyślił się. - Albo ja, albo Scooby. Zależy jaki film wczoraj oglądaliśmy.
-Wydaje mi się, że Obecność.
-To Scooby.
-Skąd ta pewność?
-Bo w tym filmie było dość dużo strasznych scen, a on takich nie lubi, więc często wychodził. A wiesz, że kiedy ogląda horrory, wystarczy, że usłyszy jeden dźwięk i panikuje. Pewnie odnosił syrop i usłyszał jak ktoś - spojrzał na mnie wymownie. - Upadał.
-Nie przypominaj mi. Dotąd bolą mnie żebra.
-Nie przesadzaj, miałam miękkie lądowanie...
-Pff, nawet nie wiesz, jaki jesteś kościsty.
-Miło mi to słyszeć. - Położył mi na talerzu naleśnika i polał syropem.
-Dzięki. Co z resztą?
-Fred chyba rozmontowuje system ochrony domu. W każdym razie, zmniejsza go. A Daphne już wcześniej gdzieś pojechała na motorze.
-A Clementine? Scooby?
-Clementine zajmuje się czymś w ogrodzie, Malina jej pomaga, a Scooby śpi. - usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść.
-Tylko my nie mamy się czym zająć?
-No nie wiem. Możemy wyjść na spacer.
-To poczekaj na mnie. Zmienię bluzę.
Odstawiłam talerz do zlewu i weszłam na górę. Założyłam bluzę z jeleniem i zeszłam na dół. On już czekał, nawet zdążył założyć bluzę - i, pewnie - zjeść jeszcze dwa naleśniki. Wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Poszliśmy oczywiście do lasu.
Był koniec października, środek jesieni. Z drzew spadały liście różnokolorowe liście, tworząc z ścieżki barwny dywan. Było dość wcześnie, więc słońce było jeszcze nisko. Światło prześwitywało przez gałęzie, a wraz z lekką mgłą las wyglądał tajemniczo i pięknie. Pod koniec naszej małej wyprawy drzewa prawie zniknęły. Mgła stawała się coraz gęstsza. Znaleźliśmy się na kompletnym pustkowiu. Jedynym budynkiem, jaki widzieliśmy, to spory kościół czy też klasztor. Mimo mgły mogliśmy dostrzec ciemne sylwetki. Snuły się bez sensu. Ja i Kudłaty i tak mieliśmy zrobić sobie odpoczynek, więc pomyśleliśmy "Hej! Skoro tam są ludzie, to nic nie może się stać, prawda?".
Podeszliśmy bliżej, ale jak się okazało, nikogo tam nie było. To była lekko przerażająca myśl, zważywszy na to, że oboje widzieliśmy, jak ciemne kształty przemieszczają się w te i we w tę.
-Może po prostu weszli do środka? - wymamrotał Kudłaty.
-Nie wiem, czy chcemy to sprawdzać... - mruknęłam.
-Oj, daj spokój! - uśmiechnął się ciepło i pociągnął mnie za rękę. - Może być fajnie.
Uchylił drzwi i znaleźliśmy się w ciemnym, przestronnym pomieszczeniu. Tak jak przypuszczałam, był to po prostu kościół. Były dwie nawy, prezbiterium, dużo ławek, konfesjonały... Wszystko wyglądało normalnie. Tylko w środku było nienaturalnie ciemno (chociaż był środek dnia) i dziwnie zimno, co mnie martwiło.
-Trochę tu.., dziwnie. - Kudłaty jakby czytał w moich myślach.
Kątem oka dostrzegłam cień schodzący w dół za ołtarzem. Złapałam go za rękaw.
-Widziałeś to? - spytałam lekko drżącym głosem.
-Co?
-Widziałam, jak ktoś schodził w dół? - ściskałam jego bluzę coraz mocniej.
-Gdzie?
-Koło ołtarza.
Podeszliśmy tam, by przekonać się, że w podłodze znajduje się klapa. Była na tyle szeroka, że zmieściłabym się, gdybym miała nadwagę i kurtkę zimową na sobie. Spojrzeliśmy tylko po sobie i razem otworzyliśmy klapę. Skoczyliśmy koło dwóch metrów w górę. Gdybyśmy musieli wyjść, Kudłaty musiałby mnie podsadzić, a on podskoczyć i sam się wdrapać. Patrzyliśmy na to miejsce mniej niż dwie sekundy, i od razu wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy.
Katakumby.
* * *
Cześć ;] Mam nadzieję, że rozdział się podobał :> Co prawda pisałam go długo, a on nie jest szczególnie długi, ale obiecuję, że zabieram się już za kolejny ;3 A to, że go tak długo, wynika jedynie z mojego lenistwa XD Pa c:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz