Get your dropdown menu: profilki

środa, 10 grudnia 2014

Cienie #7

* Kudłaty *

   Wszystko działo się w ułamku sekundy. Gdy zwiedzałem jedną z krypt, Velma skierowała się od razu do tej z lustrem. Przyglądałem się jakiemuś trupowi, aż usłyszałem krzyk. Jej krzyk. Było tak jak poprzednio - nagle zrobiło się niewyobrażalnie zimno, a wszystko wydawało mi się trochę ciemniejsze - chociaż mi to szczególnie nie przeszkadzało, bo dzięki moim białych oczom widziałem wszystko wyraźnie. Wybiegłem z krypty tak szybko, że prawie wpadłem na ścianę. Czułem na karku czyjś oddech, mimo, że nikt nie mógł teraz za mną stać, a przed oczami miałem gromadę cieni. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie, wolnym, ale pewnym krokiem. Demony jednak nie chciały mi ustąpić, więc wyciągnąłem krótki nóż i ciąłem nim powietrze, rozszarpując przy tym zjawy. Brnąłem przed siebie machając tak moją jedyną bronią na oślep, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami. Co jakiś czas musiałem, niestety, zatrzymać się, gdy jakaś zmora łapała mnie za nogawkę spodni czy rękaw bluzy.
   Mimo wszystko, po pewnym czasie dotarłem do głównej krypty. Po Velmie nie było ani śladu, a od lustra biło tajemniczym, mrocznym blaskiem. Wokół niego unosiła się mgła. Podszedłem ostrożnie i dotknąłem go. Zobaczyłem ją, skuloną na podłodze i krwawiącą. Wskoczyłem w nie bez namysłu i ukląkłem przy niej. Odciąłem nożem rękawy mojej bluzy i przewiązałem nimi ranę na plecach i brzuchu. Podniosłem ją i wyszedłem z lustra. Słyszałem, jak ciężko oddycha. Byłem na siebie wściekły, położyłem ją delikatnie, wziąłem do ręki pierwszą lepszą czaszkę i zbiłem nią lustro. Kawałki szkła spadły na ziemię, która w ułamku sekundy zaczęła się trząść. Zabrałem Velmę i zacząłem biec przed siebie. Za mną słyszałem wrzaski tamtych cieni, dusz czy cokolwiek to było i upadających kamieni. Gdy dotarłem do wyjścia, było prawie zasypane, ale na naszą korzyść - bez Velmy nie wydostałbym się, a cegły i głazy utworzyły nam swego rodzaju schody. Wybiegłem z nią na rękach, a za sekundę wyjście zasypało.
   Otworzyła oczy i spojrzała na mnie z lekkim strachem, a potem ze zrozumieniem.
-To nie byłeś ty. - przytuliła mnie mocno.
-Jak się czujesz? - spytałem.
-Te rany musiały być fałszywe. Jak to lustro. I on. - pokręciła głową.
-Kim był on?
-Udawał ciebie. - rozwiązała pseudo-bandaż i pokazała gołą skórę, bez żadnej rany. Na moją (najwyraźniej) zdziwiną czy też zażenowaną minę dodała - Spójrz an to z innej strony, masz teraz nowy bezrękawnik, a my nie musimy iść do szpitala i się tłumaczyć.
-Tak, zawsze chciałem mieć bezrękawnik. - odparłem.
-A co byś zrobił, gdyby to było prawdziwe?
-Wziął cię do szpitala i powiedział, że gdy wszedłem do sklepu jakiś gnojek cię napadł.
-Serio, świetne kłamstwo. Jestem pod wrażeniem. - spojrzała na kościół. - JESTEM NIEPRZYTOMNA PARĘ MINUT, A TY ROZWALASZ CAŁE TO MIEJSCE?!
-Wkurzyłem się i zbiłem lustro. - uśmiechnąłem się. - Tak poza tym, to zachowujemy się tak, jakby to miejsce nigdy nie istniało, jasne? Te wspomnienia trafiają do mentalnego skarbca, z którego nigdy nie wypełzną.
-Okey. - przytaknęła.
-A teraz wracamy do domu. Chcę spać.

* * *
ROZDZIAŁ BEZNADZIEJNY, ALE JEST! NIE MIEJCIE  PRETENSJI, JESTEM CHORA :C


Brak komentarzy: