Siedziałyśmy nad środkami wybuchowymi do.. Zresztą nie patrzyłam na zegarek. Poszłam na górę żeby porządnie się ubrać i chociaż lekko umalować. Po tych czynnościach zeszłam na dół i zrobiłam sobie szybko kanapkę. Wzięłam parę dużych kartonów i ustawiłam je przy drzwiach. Wsadziłyśmy tam z Velmą środki wybuchowe. Wzięłam kluczyki od samochodu Freda.
-Nie myślisz, że będzie za to zły?
-Jasne, że nie. Pewnie nawet się nie zorientuje.-Uśmiechnęłam się i otworzyłam bagażnik w samochodzie. Powsadzałyśmy pudła i pojechałyśmy do kryjówki Peryklesa. Poukładałyśmy w całym domku środki wybuchowe. Wzięłam granat i rzuciłam w środek. Szybko pobiegłyśmy do samochodu i za nami słychać było wielką eksplozję. U Carvera nie było czego wysadzać zresztą nie miałyśmy tylu środków. Pojechałyśmy do domu i od razu co zrobiłam to było położenie się. Po 3 godzinach obudziłam się i poszłam na dół. Kudłaty robił obiad a Fred czytał gazetę. Velma siedziała i oglądała w salonie Pierwszą Miłość. Przysiadłam się do niej i oglądałam. Nagle usłyszałam miauknięcie.
-Ty też to słyszałaś?-Zapytałam.
-Tak.. Chodźmy to zobaczyć.-Wyszłyśmy na dwór i zobaczyłyśmy dwa małe kotki. Jeden był czarny a drugi biały.
-Boże jakie słodkie!-Wzięłam białego kotka na ręce a Velma czarnego.
-Zabieramy je do domu.-Uśmiechnęłyśmy się i wzięłyśmy kotki do swoich pokoi. Jak się okazało piły już normalne mleko. Po jedzeniu wzięłam Melody do pokoju i położyłam ją na łóżku. Szybko uszyłam dla niej posłanie i postawiłam przy moim łóżku. Bawiłam się z Melody do czasu kiedy zasnęła. Wzięłam ją na ręce i przełożyłam na dużą poduszkę którą dla niej na początek uszyłam. Wzięłam gitarę i poszłam na dwór ćwiczyć "Nie Powiem Jak". Po paru minutach zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to był mój menager.
-Dzień dobry.
-Witam. Daphne co powiesz na koncert na imprezie Hallowen która będzie na stadionie?
-Jasne! Mogę wybrać własny repertuar?
-Pewnie. Do zobaczenia!-Krzyknął i się rozłączył. Uśmiechnęłam się i kontynuowałam granie.
niedziela, 24 sierpnia 2014
sobota, 23 sierpnia 2014
Epidemia #6
-Właściwie to o co chodzi? - spytała Daphne.
-Musimy przeprowadzić badania i opracować plan. - odpowiedziałam, dalej ciągnąc ją do laboratorium.
-Zwykle prosisz o to Kudłatego. Tym razem obudziłaś mnie. - spojrzała na mnie wymownie, po czym jęknęła. - Czeemu?
-Bo jego budziłam wielokrotnie. Teraz twoja kolej. - dalej dziwnie na mnie patrzyła. - No dobra, widziałam, że ma cienie pod oczami, więc dałam mu odpocząć.
Rudowłosa uśmiechnęła się usatyfakcjonowana.
-To słodkie.
-Zamknij się. Chodź.
W laboratorium włączyło się oślepiające światło. Daphne wyjęła z woreczków probówki z eliksirem i przelała je do jednej, większej. Ja poszperałam trochę w kurtce i znalazłam notatki Peryklesa.
-Musimy przeprowadzić badania i opracować plan. - odpowiedziałam, dalej ciągnąc ją do laboratorium.
-Zwykle prosisz o to Kudłatego. Tym razem obudziłaś mnie. - spojrzała na mnie wymownie, po czym jęknęła. - Czeemu?
-Bo jego budziłam wielokrotnie. Teraz twoja kolej. - dalej dziwnie na mnie patrzyła. - No dobra, widziałam, że ma cienie pod oczami, więc dałam mu odpocząć.
Rudowłosa uśmiechnęła się usatyfakcjonowana.
-To słodkie.
-Zamknij się. Chodź.
W laboratorium włączyło się oślepiające światło. Daphne wyjęła z woreczków probówki z eliksirem i przelała je do jednej, większej. Ja poszperałam trochę w kurtce i znalazłam notatki Peryklesa.
Eliksir Życia napełnia żyły zmarłych na tyle, żeby mogli się poruszać, biegać, czy nawet atakować. Ich mózg jest jednak po części wciąż martwy, co sprawia, że bardzo łatwo je kontrolować. Do stworzenia eliksiru nie potrzeba mi było wiele - jedynie laboratorium i proste do zdobycia składniki.
Składniki do Eliksiru Życia (1 litr)
- 0,3 litra zajęczej krwi
-kawałek wilczego serca
-0,2 litry niezaschniętej żywicy (rozcieńczonej z wodą)
-0,4 litra krwi ludzkiej
-0,1 litra soku winogronowego
Składniki do Eliksiru Życia (1 litr)
- 0,3 litra zajęczej krwi
-kawałek wilczego serca
-0,2 litry niezaschniętej żywicy (rozcieńczonej z wodą)
-0,4 litra krwi ludzkiej
-0,1 litra soku winogronowego
Mam tylko nadzieję, że nie wkradną się tu żadne skutki uboczne.
-Sok winogronowy? Serio? - spytała Daphne.
-Na to wygląda. A ja tam wolę nie myśleć o tych biednych zajączkach...
-Serio? Nie obchodzi cię, skąd wziął krew człowieka?
-Po pierwsze, pracował dla niego Carver, a po drugie on ożywia zmarłych. Myślisz, że trochę krwi to problem?
-W sumie, to nie. Jak mamy go powstrzymać?
-Potrzebne mu laboratorium, więc może...
-Myślisz o tym samym co ja?
-Chyba tak. Więc bierzemy się do pracy. Tylko włóż kitel.
-Kitel? Poważnie?
-To poważne laboratorium!
-Na to wygląda. A ja tam wolę nie myśleć o tych biednych zajączkach...
-Serio? Nie obchodzi cię, skąd wziął krew człowieka?
-Po pierwsze, pracował dla niego Carver, a po drugie on ożywia zmarłych. Myślisz, że trochę krwi to problem?
-W sumie, to nie. Jak mamy go powstrzymać?
-Potrzebne mu laboratorium, więc może...
-Myślisz o tym samym co ja?
-Chyba tak. Więc bierzemy się do pracy. Tylko włóż kitel.
-Kitel? Poważnie?
-To poważne laboratorium!
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Epidemia #5
Obudziłam się i przetarłam oczy. Ubrałam się w czarne dresy i zrobiłam sobie pas na pistolety itd. Szybko mi poszło. Założyłam go i wsadziłam pistolet. Zeszłam na dół i zrobiłam sobie kanapkę. Spojrzałam na zegarek. 4:40... Postanowiłam wyjść na dwór i zobaczyć co i jak. Pobiegłam do lasu po drodze strzelając w niektóre zombie. Zobaczyłam że w drzewie jest jakiś otwór. Podeszłam do niego i zastukałam. Zobaczyłam napis "Dla Carvera" a przy nim były buteleczki. Więc to musi być ten głupi eliksir! Wzięłam buteleczki i pobiegłam do domu. Potknęłam się i zobaczyłam nad sobą 3 wysokich facetów. Próbowali mnie związać.. Szybko wyjęłam pistolet i strzeliłam do nich po kolei w nogę. Szybko wstałam i pobiegłam. Po 30 minutach byłam w domu. Zatrzasnęłam drzwi i odetchnęłam. Zobaczyłam, że patrzyła na mnie Velma.
-Mam coś dla ciebie.-Powiedziałam i dałam jej woreczek.
-Co to?
-Otwórz a sama się przekonasz..-Velma wyglądała na bardzo zdziwioną. Poszła bez słowa do swojego laboratorium. Zrobiłam sobie naleśniki i kawę. Po moim posiłku Velma przyszła.
-Daphne.. To jest substancja która ożywia zombie! Ale..
-Ale Perykles może zrobić tego więcej?-Przytaknęła. Poszłam na górę. Oglądałam głównie telewizję. Potem śpiewałam na karaoke "Zombie". Potem porządkowałam kosmetyki. Poszłam na dół i zrobiłam sobie zapiekankę. Zjadłam ją szybko i wyrzuciłam zbędne rzeczy z szafy. Schowałam je do pudła i zamknęłam w szafie. Wyciągnęłam z szafki szkicownik i zaczęłam szkicować. Na koniec wyszedł mi kotek.

Zamknęłam szkicownik i odłożyłam go na szafkę. Wzięłam telefon i zobaczyłam wiadomość.
19:38
Nie widziałem cię dzisiaj. Gdzie zniknęłaś?
Fred
Uśmiechnęłam się i odpisałam
19:38
Byłam w lesie. Krótko.. I zastanawia mnie gdzie byłeś ty!
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
19:39
Byłem w mieście.. Załatwiałem.. Kilka spraw.
Szybko odpowiedziałam.
19:41
Cały dzień?
19:42
Nie ważne.. Potem ci powiem.
Włączyłam Tv i momentalnie zasnęłam.
-Mam coś dla ciebie.-Powiedziałam i dałam jej woreczek.
-Co to?
-Otwórz a sama się przekonasz..-Velma wyglądała na bardzo zdziwioną. Poszła bez słowa do swojego laboratorium. Zrobiłam sobie naleśniki i kawę. Po moim posiłku Velma przyszła.
-Daphne.. To jest substancja która ożywia zombie! Ale..
-Ale Perykles może zrobić tego więcej?-Przytaknęła. Poszłam na górę. Oglądałam głównie telewizję. Potem śpiewałam na karaoke "Zombie". Potem porządkowałam kosmetyki. Poszłam na dół i zrobiłam sobie zapiekankę. Zjadłam ją szybko i wyrzuciłam zbędne rzeczy z szafy. Schowałam je do pudła i zamknęłam w szafie. Wyciągnęłam z szafki szkicownik i zaczęłam szkicować. Na koniec wyszedł mi kotek.
Zamknęłam szkicownik i odłożyłam go na szafkę. Wzięłam telefon i zobaczyłam wiadomość.
19:38
Nie widziałem cię dzisiaj. Gdzie zniknęłaś?
Fred
Uśmiechnęłam się i odpisałam
19:38
Byłam w lesie. Krótko.. I zastanawia mnie gdzie byłeś ty!
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
19:39
Byłem w mieście.. Załatwiałem.. Kilka spraw.
Szybko odpowiedziałam.
19:41
Cały dzień?
19:42
Nie ważne.. Potem ci powiem.
Włączyłam Tv i momentalnie zasnęłam.
*Powiadomienie w innych*
niedziela, 17 sierpnia 2014
Epidemia #4
Dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem. W jaskini pachniało stęchlizną i trupami. Szarpnęła lekko Daphne.
-Co z tamtym? - spytałam cicho.
-Postrzeliłam go. Miejmy nadzieję, że nikt go nie znajdzie.
Zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Tylko ten dziwny nieznajomy poszedł w głąb lasu. Wcześniej rozmawiał chwilę z Daphne.
Byliśmy prawdopodobnie w samym środku lasu. Nagle zauważyliśmy zarys jakiegoś domu.
Była to mała chatka w lesie. Szyby nie zostały wypite, przez okno można było dostrzec idealny porządek. To dziwne, że w siedlisku zombie ten dom nie został spustoszony. Weszliśmy na zwiady, bo drzwi były otwarte. W środku zobaczyliśmy... Tablicę z naszymi zdjęciami. Jak spaliśmy, jedliśmy. I pełno notatek. Fred je zgarnął na później. Zabraliśmy się za przeszukiwanie mieszkania. Było małe, więc ja po prostu poszłam sprawdzić, czy nie ma nic w kącie, a po "dokładnym" przeszukaniu oparłam się o stolik i...
Poczułam, jak pode mną otwiera się zapadnia. Na tyle szybko, że nie zdążyłam nawet pisnąć. Po prostu spadłam.
Wokół mnie panowała całkowita ciemność. Jedyne co słyszałam, to bicie mojego serca i oddech. Spróbowałam krzyknąć, ale nie było tego słuchać. Postanowiłam się jakoś wydostać.
Poszłam do tyłu, ale wpadłam na ścianę, więc poszłam przed siebie. Miałam wrażenie, że znajduję się w niekończącym się korytarzu, bo dopiero po trzech minutach marszu po omacku doszłam do drzwi. Schyliłam się sprawdziłam, czy nikogo nie ma. I na szczęście nie było.
Kolejne pomieszczenie było przeciwieństwem pierwszego. Było w nim aż oślepiająco jasno i sterylnie czysto, ściany i podłoga były białe. Pokój był dość duży, ale pusty. Były w nim jedne drzwi, nie licząc tych pierwszych. Weszłam nimi do krótkiego korytarza. Tym razem mogłam iść prosto, w lewo i prawo. Najpierw poszłam w prawo. Znalazłam się w czymś co przypominało sypialnię, ale dość małą. Było tam mało łóżeczko, stolik, notatnik. Z sufitu zwisały obręcze, za które można by było się złapać.
Wyszłam i cicho zamknęłam drzwi. Skoro ktoś tu mieszkał, nie mogłam zachowywać się tak głośno.
Kiedy poszłam w prawo, znalazłam się w pokoju, który był połączeniem laboratorium i gabinetu. Widać było masę fiolek z fioletowymi, niebieskimi czy czerwonymi płynami. Moją uwagę przyciągnął jednak złoto-zielony, który kolorem przypominał "czystą" maź z zombie. Obok niego zauważyłam parę notatek, które włożyłam do kieszeni. Nie miałam czasu ich czytać. Czemu? Usłyszałam kroki z korytarza, i nie miałam się gdzie schować. Drzwi się uchyliły i zobaczyłam jego. Staliśmy przez chwilę nie ruchomo - ja i przerażająca papuga.
-Co tu robisz, Velmo?
-Skąd znasz moje imię?
-Czy to ważne? Weszliście na moją posesję.
-My?
-Przecież reszta Brygady też tu jest... - był wyraźnie zirytowany.
-Kim ty właściwie jesteś?
-Mein Name ist Perikles. Właściwie, profesor Perykles.
-To co się dzieje na górze... To twoja sprawka, prawda?
-Ja, ja. Ich bin stolz darauf.
-To nie potrwa długo.
-Czyżby?
-Powstrzymamy cię. Tych trupów nie teraz nie więcej niż sto.
-Przypominam ci, że jest tutaj więcej cmentarzy. A receptura jest naprawdę banalnie prosta.
-Nie wątpię. Ale mam cię dość.
-I co teraz zrobisz? Tu nie ma wyjścia, Velmo. Jestem tylko ja i moi słudzy. A ty masz, o ile się nie mylę, jeden marny nóż.
-Może. Tego nie wiesz. A ja mam asa w rękawie.
-Doprawdy? Niby jakiego?
Wyciągnęłam łuk. Z rękawa wysunęła się specjalna strzała.
-Takiego.
Strzeliłam do Peryklesa, a on w sekundę znalazł się w siatce. Wciąż trzymając łuk w ręce, wyszłam z pokoju. Potem zaczęłam biec. I to bardzo szybko. Skoro ta papuga mogła ożywić ludzi, to równie dobrze mogła wydłubać mi gałki oczne.
Swoją drogą, jedno oko miał dziwne. Przechodziła przez nie blizna, i było zamglone.
Wreszcie dotarłam do wyjścia. Byłam w kolejnej chatce. Pobiegłam do Brygady i opowiedziałam im o Peryklesie.
Ale zapomniałam o notatkach. Stwierdziłam, że sprawdzę je kiedy indziej, więc zostawiłam je w laboratorium. Wszyscy byliśmy zmęczeni.
Nie wiem jak inni, ale ja momentalnie zasnęłam.
-Co z tamtym? - spytałam cicho.
-Postrzeliłam go. Miejmy nadzieję, że nikt go nie znajdzie.
Zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Tylko ten dziwny nieznajomy poszedł w głąb lasu. Wcześniej rozmawiał chwilę z Daphne.
Byliśmy prawdopodobnie w samym środku lasu. Nagle zauważyliśmy zarys jakiegoś domu.
Była to mała chatka w lesie. Szyby nie zostały wypite, przez okno można było dostrzec idealny porządek. To dziwne, że w siedlisku zombie ten dom nie został spustoszony. Weszliśmy na zwiady, bo drzwi były otwarte. W środku zobaczyliśmy... Tablicę z naszymi zdjęciami. Jak spaliśmy, jedliśmy. I pełno notatek. Fred je zgarnął na później. Zabraliśmy się za przeszukiwanie mieszkania. Było małe, więc ja po prostu poszłam sprawdzić, czy nie ma nic w kącie, a po "dokładnym" przeszukaniu oparłam się o stolik i...
Poczułam, jak pode mną otwiera się zapadnia. Na tyle szybko, że nie zdążyłam nawet pisnąć. Po prostu spadłam.
Wokół mnie panowała całkowita ciemność. Jedyne co słyszałam, to bicie mojego serca i oddech. Spróbowałam krzyknąć, ale nie było tego słuchać. Postanowiłam się jakoś wydostać.
Poszłam do tyłu, ale wpadłam na ścianę, więc poszłam przed siebie. Miałam wrażenie, że znajduję się w niekończącym się korytarzu, bo dopiero po trzech minutach marszu po omacku doszłam do drzwi. Schyliłam się sprawdziłam, czy nikogo nie ma. I na szczęście nie było.
Kolejne pomieszczenie było przeciwieństwem pierwszego. Było w nim aż oślepiająco jasno i sterylnie czysto, ściany i podłoga były białe. Pokój był dość duży, ale pusty. Były w nim jedne drzwi, nie licząc tych pierwszych. Weszłam nimi do krótkiego korytarza. Tym razem mogłam iść prosto, w lewo i prawo. Najpierw poszłam w prawo. Znalazłam się w czymś co przypominało sypialnię, ale dość małą. Było tam mało łóżeczko, stolik, notatnik. Z sufitu zwisały obręcze, za które można by było się złapać.
Wyszłam i cicho zamknęłam drzwi. Skoro ktoś tu mieszkał, nie mogłam zachowywać się tak głośno.
Kiedy poszłam w prawo, znalazłam się w pokoju, który był połączeniem laboratorium i gabinetu. Widać było masę fiolek z fioletowymi, niebieskimi czy czerwonymi płynami. Moją uwagę przyciągnął jednak złoto-zielony, który kolorem przypominał "czystą" maź z zombie. Obok niego zauważyłam parę notatek, które włożyłam do kieszeni. Nie miałam czasu ich czytać. Czemu? Usłyszałam kroki z korytarza, i nie miałam się gdzie schować. Drzwi się uchyliły i zobaczyłam jego. Staliśmy przez chwilę nie ruchomo - ja i przerażająca papuga.
-Co tu robisz, Velmo?
-Skąd znasz moje imię?
-Czy to ważne? Weszliście na moją posesję.
-My?
-Przecież reszta Brygady też tu jest... - był wyraźnie zirytowany.
-Kim ty właściwie jesteś?
-Mein Name ist Perikles. Właściwie, profesor Perykles.
-To co się dzieje na górze... To twoja sprawka, prawda?
-Ja, ja. Ich bin stolz darauf.
-To nie potrwa długo.
-Czyżby?
-Powstrzymamy cię. Tych trupów nie teraz nie więcej niż sto.
-Przypominam ci, że jest tutaj więcej cmentarzy. A receptura jest naprawdę banalnie prosta.
-Nie wątpię. Ale mam cię dość.
-I co teraz zrobisz? Tu nie ma wyjścia, Velmo. Jestem tylko ja i moi słudzy. A ty masz, o ile się nie mylę, jeden marny nóż.
-Może. Tego nie wiesz. A ja mam asa w rękawie.
-Doprawdy? Niby jakiego?
Wyciągnęłam łuk. Z rękawa wysunęła się specjalna strzała.
-Takiego.
Strzeliłam do Peryklesa, a on w sekundę znalazł się w siatce. Wciąż trzymając łuk w ręce, wyszłam z pokoju. Potem zaczęłam biec. I to bardzo szybko. Skoro ta papuga mogła ożywić ludzi, to równie dobrze mogła wydłubać mi gałki oczne.
Swoją drogą, jedno oko miał dziwne. Przechodziła przez nie blizna, i było zamglone.
Wreszcie dotarłam do wyjścia. Byłam w kolejnej chatce. Pobiegłam do Brygady i opowiedziałam im o Peryklesie.
Ale zapomniałam o notatkach. Stwierdziłam, że sprawdzę je kiedy indziej, więc zostawiłam je w laboratorium. Wszyscy byliśmy zmęczeni.
Nie wiem jak inni, ale ja momentalnie zasnęłam.
* * *
W Innych mini ogłoszenie.
sobota, 16 sierpnia 2014
Epidemia #3
Wstałam o 7. Ubrałam się w zestaw nr. 2 i zeszłam na dół. Zrobiłam sobie śniadanie zjadłam je i poszłam po granaty do zbrojowni. Wzięłam 10 granatów i nóż. Zawiesiłam go na plecy i wyszłam na dwór. Pobiegłam do lasu i przeraziłam się co zobaczyłam. Na ziemi leżał Luke! Podbiegłam do niego i próbowałam go obudzić. Nagle przed moimi oczami nastała ciemność... Po obudzeniu zobaczyłam że mam związane ręce i nogi a usta zaklejone taśmą. Obok mnie z lewej strony leżała nieprzytomna Velma a z drugiej Luke. Przed sobą zobaczyłam Freda i Kudłatego. Po paru minutach podszedł do mnie jakiś facet.
-Obudziłaś się? Ciekawe.-Spróbowałam coś powiedzieć, ale mi nie wyszło.-Co mówisz? Aha.-Po chwili oderwał mi taśmę z ust. Syknęłam cicho z bólu i powtórzyłam.
-Co z nimi zrobisz?-Wskazałam na Freda i Kudłatego.
-Zaniosę ich gdzie indziej. Mogą się jeszcze obudzić i wam pomóc.-Mruknął i odszedł. Stuknęłam Velmę a potem Luke'a. Obudzili się. Spróbowałam wstać i jakoś mi się udało. Usiadłam i jednym ruchem odkleiłam taśmę.
-Co my tu robimy?-Zapytała Velma.
-Widocznie zostaliśmy porwani.-Mruknęłam. Po chwili zorientowałam się, że przy sobie mam pilniczek. Próbowałam wyjąć go ze spodni i.. Udało się! Przecięłam powoli linę. Zrobiłam tak samo w przypadku Velmy i Luke. Zobaczyłam czy nikt nie idzie i przecięłam drugą linę którą miałam na nogach. Jak poprzednio zrobiłam to samo. Velma i Luke wstali i razem pobiegliśmy do gabinetu Carvera. Rzuciłam w przeciwną stronę granat i schowałam się. Carver wybiegł a my wślizgnęliśmy się do pokoju. Szybko zabrałam się do rozwiązywania lin. Szybko mi to poszło. Wybiegliśmy i postanowiliśmy szukać wyjścia. Zobaczyłam znajomą sylwetkę i wyjęłam pistolet. Szliśmy powoli w stronę sylwetki. Zobaczyłam, że to.. Carver. Wycelowałam w niego i powoli się zbliżałam. Zobaczyłam, że za mną nikogo nie ma. Carver był na wyciągnięcie ręki więc przycisnęłam go do muru.
-Słuchaj! Gdzie jest reszta ekipy?-Warknęłam.
-Po co mam mówić jeżeli taka słaba dziewczynka mnie nie pokona.-Zaśmiał się.
-Mam ci ten łeb rozstrzelić?-Zapytałam.
-Ale się boję.
-Sama ich poszukam..-Warknęłam i poszłam. Poczułam na mojej szyi nóż. Odruchowo strzeliłam i zobaczyłam opadającego na podłogę. Szybko pobiegłam i zobaczyłam przyjaciół. Szybko do nich podbiegłam i poszliśmy do wyjścia które zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka.
-Obudziłaś się? Ciekawe.-Spróbowałam coś powiedzieć, ale mi nie wyszło.-Co mówisz? Aha.-Po chwili oderwał mi taśmę z ust. Syknęłam cicho z bólu i powtórzyłam.
-Co z nimi zrobisz?-Wskazałam na Freda i Kudłatego.
-Zaniosę ich gdzie indziej. Mogą się jeszcze obudzić i wam pomóc.-Mruknął i odszedł. Stuknęłam Velmę a potem Luke'a. Obudzili się. Spróbowałam wstać i jakoś mi się udało. Usiadłam i jednym ruchem odkleiłam taśmę.
-Co my tu robimy?-Zapytała Velma.
-Widocznie zostaliśmy porwani.-Mruknęłam. Po chwili zorientowałam się, że przy sobie mam pilniczek. Próbowałam wyjąć go ze spodni i.. Udało się! Przecięłam powoli linę. Zrobiłam tak samo w przypadku Velmy i Luke. Zobaczyłam czy nikt nie idzie i przecięłam drugą linę którą miałam na nogach. Jak poprzednio zrobiłam to samo. Velma i Luke wstali i razem pobiegliśmy do gabinetu Carvera. Rzuciłam w przeciwną stronę granat i schowałam się. Carver wybiegł a my wślizgnęliśmy się do pokoju. Szybko zabrałam się do rozwiązywania lin. Szybko mi to poszło. Wybiegliśmy i postanowiliśmy szukać wyjścia. Zobaczyłam znajomą sylwetkę i wyjęłam pistolet. Szliśmy powoli w stronę sylwetki. Zobaczyłam, że to.. Carver. Wycelowałam w niego i powoli się zbliżałam. Zobaczyłam, że za mną nikogo nie ma. Carver był na wyciągnięcie ręki więc przycisnęłam go do muru.
-Słuchaj! Gdzie jest reszta ekipy?-Warknęłam.
-Po co mam mówić jeżeli taka słaba dziewczynka mnie nie pokona.-Zaśmiał się.
-Mam ci ten łeb rozstrzelić?-Zapytałam.
-Ale się boję.
-Sama ich poszukam..-Warknęłam i poszłam. Poczułam na mojej szyi nóż. Odruchowo strzeliłam i zobaczyłam opadającego na podłogę. Szybko pobiegłam i zobaczyłam przyjaciół. Szybko do nich podbiegłam i poszliśmy do wyjścia które zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka.
czwartek, 14 sierpnia 2014
Epidemia #2
-Kudłaty! Kudłaty! - syknęłam szarpiąc go.
-Velma? Co ty wyprawiasz, jest trzecia w nocy! - warknął.
-Misja Top Secret!
-Co? Znowu? Velma, mamy tu zombie-apokalipsę, musimy się wyspać! - syknął.
-Jeśli chcemy ją zakończyć, musimy iść! - szarpnęłam go mocniej.
-Ech... - westchnął. - No dobra. Ale jeśli mnie coś ugryzie, ty będziesz za to odpowiedzialna!
-Okey. Chodź do zbrojowni.
Zgarnęliśmy miecz Kudłatego i mój łuk, gdy on zakładał "maskującą" (czyli czarną) bluzę, ja poszłam do siebie trochę strzał, w tym dwie "niespodzianki".
Odkąd rozpoczęła się ta epidemia, trudno było wyjść z domu, tym bardziej, że Fred zabezpieczył dom, który, swoją drogą, prawdopodobnie był najbezpieczniejszym miejscem w Kryształowym Zdroju.
Kudłaty wyjął miecz.
-Po co właściwie mnie wyciągnęłaś?
-Muszę mieć próbkę, żeby się dowiedzieć, czym są właściwie te zombie. Dowiemy się wszystkiego.
-To znaczy co?
-Jak najskuteczniej walczyć, co to jest...
-No dobra. To chodźmy.
-Wow. Kiedy zdążyłaś się tu tak urządzić? - spytał Norville.
-Dość... Niedawno. Trochę po remoncie.
-Okey. Nieźle.
-Dobra, dawaj głowę.
-Yes, milady. - powiedział kłaniając mi się i wyjmując głowę z plecaka.
Zrobiłam kilka nieskomplikowanych badań, polegających głównie na sprawdzaniu reakcji ciała zombie na różne rzeczy.
Z walki wywnioskować dało się, że zombie najlepiej zabijać poprzez cios w głowę lub odcięcie jej lub dźgnięcie nożem w serce (albo wyrwanie go, jak kto woli).
Po kilku testach, na które nijak reagowała głowa, postanowiłam zalać ją kwasem, bo "komora", w której się znajdowała, była na niego odporna. Wreszcie ciało zareagowało, a właściwie stopiło się.
Potem razem z Kudłaty robiłam analizę tego śluzu który spływał z odciętych kończyn zombie. Wyszło na to, że to coś w rodzaju sztucznej krwi, dzięki której ożyli.
Wreszcie poszliśmy do sypialni. Kudłaty był naprawdę zmęczony i od razu zasnął, ale ja myślałam dalej o tym, jak możemy je powstrzymywać.
Niby promienie słoneczne i zimno nic im nie robią, ale przecież zawsze można spróbować je spalić czy zamrozić. Tak sobie myślałam, aż wreszcie i ja zasnęłam.
-Velma? Co ty wyprawiasz, jest trzecia w nocy! - warknął.
-Misja Top Secret!
-Co? Znowu? Velma, mamy tu zombie-apokalipsę, musimy się wyspać! - syknął.
-Jeśli chcemy ją zakończyć, musimy iść! - szarpnęłam go mocniej.
-Ech... - westchnął. - No dobra. Ale jeśli mnie coś ugryzie, ty będziesz za to odpowiedzialna!
-Okey. Chodź do zbrojowni.
Zgarnęliśmy miecz Kudłatego i mój łuk, gdy on zakładał "maskującą" (czyli czarną) bluzę, ja poszłam do siebie trochę strzał, w tym dwie "niespodzianki".
Odkąd rozpoczęła się ta epidemia, trudno było wyjść z domu, tym bardziej, że Fred zabezpieczył dom, który, swoją drogą, prawdopodobnie był najbezpieczniejszym miejscem w Kryształowym Zdroju.
Kudłaty wyjął miecz.
-Po co właściwie mnie wyciągnęłaś?
-Muszę mieć próbkę, żeby się dowiedzieć, czym są właściwie te zombie. Dowiemy się wszystkiego.
-To znaczy co?
-Jak najskuteczniej walczyć, co to jest...
-No dobra. To chodźmy.
Skradaliśmy się cicho po lesie. Skakaliśmy po co większych drzewach i szukaliśmy biednego, samotnego zombie. Ale to było bardzo trudne zadanie. Zwykle chodziły w grupach, i to sporych.
Po trzydziestu minutach poszukiwań udało nam się znaleźć dość mały "oddział". Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam strzałę. Trafiłam prosto w czaszkę. Kudłaty zeskoczył i wybiegł do nich. Najpierw odciął głowę temu "zranionemu", a ja strzeliłam po raz kolejny. Niestety, ten strzał nie był tak celny. Trafiłam w ucho, które zaraz mu odpadło. Kudłaty w tym czasie zabił dwa z pięciu pozostałych. Strzeliłam ponownie, tym razem trafiłam prosto w oko. To wystarczyło. Kolejny dostał w ramię, i... ręka mu odpadła. Zielono-brązowa maź wytrysnęła z kikuta. Z tego co widziałam, parę kropel spłynęło po Kudłatym, ale, na jego szczęście nic mu się nie stało. Kudłaty dość szybko i sprawnie poradził sobie z niedobitkami. W sumie, równie dobrze sam by sobie poradził, chociaż był naprawdę zmęczony. Dosłownie padł na ziemię. Zeskoczyłam z drzewa i podeszłam do niego.
-Jak się czujesz?
-Świetnie. Chcę kanapkę.
-Słyszałeś to?
-Niby co?
-Shh!
W krzakach dało się zauważyć jakiś podejrzany ruch i ciche pojękiwanie. Po chwili wyłonił się cały legion nieumarłych. Wlekli się trochę szybciej niż zwykle. Najwyraźniej odgłos odcinania głów ich braci ich przyciąga, tak samo jak światło.
Rzuciliśmy się do ucieczki na nasze dobre, ogromne drzewo, na którym nie będą mogli nas dopaść. Oczywiście Kudłaty był trochę przede mną, ale starał się dotrzymywać mi kroku. Krzyknęłam, żeby się pospieszył. Pobiegł najszybciej jak mógł, więc był już na drzewie i czekał na mnie. Nagle wytrzeszczył oczy i wyciągnął nóż. Obejrzałam się i zobaczyłam, że zombie jest nie więcej niż metr ode mnie. Schyliłam się w porę, bo za mniej niż sekundę obok mnie ze świstem przeleciał nóż Kudłatego i wbił się w czaszkę żywego trupa, który padł mi u stóp.
Biegłam dalej, ale byłam już wyczerpana. Dalej biegłam, ale odwróciłam się i wyciągnęłam z kołczanu strzałę niespodziankę. Miałam tylko nadzieję, że to ta właściwa, bo to była prawdopodobnie moja ostatnia deska ratunku. Strzeliłam i na szczęście, wyciągnęłam tę dobrą. Wszystko wybuchło, włącznie z zombie. Siła wybuchu była na tyle duża że odrzuciło mnie na nasze drzewo.
Kudłaty ze stoickim spokojem zeskoczył i pomógł mi wstać.
-Dziewczyno, co to było?
-Jedna z moich specjalnych strzał. Te akurat pomagała mi robić Daphne. A o innych dowiesz się później.
Po trzydziestu minutach poszukiwań udało nam się znaleźć dość mały "oddział". Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam strzałę. Trafiłam prosto w czaszkę. Kudłaty zeskoczył i wybiegł do nich. Najpierw odciął głowę temu "zranionemu", a ja strzeliłam po raz kolejny. Niestety, ten strzał nie był tak celny. Trafiłam w ucho, które zaraz mu odpadło. Kudłaty w tym czasie zabił dwa z pięciu pozostałych. Strzeliłam ponownie, tym razem trafiłam prosto w oko. To wystarczyło. Kolejny dostał w ramię, i... ręka mu odpadła. Zielono-brązowa maź wytrysnęła z kikuta. Z tego co widziałam, parę kropel spłynęło po Kudłatym, ale, na jego szczęście nic mu się nie stało. Kudłaty dość szybko i sprawnie poradził sobie z niedobitkami. W sumie, równie dobrze sam by sobie poradził, chociaż był naprawdę zmęczony. Dosłownie padł na ziemię. Zeskoczyłam z drzewa i podeszłam do niego.
-Jak się czujesz?
-Świetnie. Chcę kanapkę.
-Słyszałeś to?
-Niby co?
-Shh!
W krzakach dało się zauważyć jakiś podejrzany ruch i ciche pojękiwanie. Po chwili wyłonił się cały legion nieumarłych. Wlekli się trochę szybciej niż zwykle. Najwyraźniej odgłos odcinania głów ich braci ich przyciąga, tak samo jak światło.
Rzuciliśmy się do ucieczki na nasze dobre, ogromne drzewo, na którym nie będą mogli nas dopaść. Oczywiście Kudłaty był trochę przede mną, ale starał się dotrzymywać mi kroku. Krzyknęłam, żeby się pospieszył. Pobiegł najszybciej jak mógł, więc był już na drzewie i czekał na mnie. Nagle wytrzeszczył oczy i wyciągnął nóż. Obejrzałam się i zobaczyłam, że zombie jest nie więcej niż metr ode mnie. Schyliłam się w porę, bo za mniej niż sekundę obok mnie ze świstem przeleciał nóż Kudłatego i wbił się w czaszkę żywego trupa, który padł mi u stóp.
Biegłam dalej, ale byłam już wyczerpana. Dalej biegłam, ale odwróciłam się i wyciągnęłam z kołczanu strzałę niespodziankę. Miałam tylko nadzieję, że to ta właściwa, bo to była prawdopodobnie moja ostatnia deska ratunku. Strzeliłam i na szczęście, wyciągnęłam tę dobrą. Wszystko wybuchło, włącznie z zombie. Siła wybuchu była na tyle duża że odrzuciło mnie na nasze drzewo.
Kudłaty ze stoickim spokojem zeskoczył i pomógł mi wstać.
-Dziewczyno, co to było?
-Jedna z moich specjalnych strzał. Te akurat pomagała mi robić Daphne. A o innych dowiesz się później.
Do ręki Kudłatego akurat wpadła głowa Zombie. Ściekała z niej ta maź, więc miałam dwie próbki.
Z powrotem do domu nie mieliśmy większych problemów. Zeszliśmy od razu do podziemi. Do mojego ukrytego laboratorium.
Z powrotem do domu nie mieliśmy większych problemów. Zeszliśmy od razu do podziemi. Do mojego ukrytego laboratorium.
![]() |
oto i ono! |
-Dość... Niedawno. Trochę po remoncie.
-Okey. Nieźle.
-Dobra, dawaj głowę.
-Yes, milady. - powiedział kłaniając mi się i wyjmując głowę z plecaka.
Zrobiłam kilka nieskomplikowanych badań, polegających głównie na sprawdzaniu reakcji ciała zombie na różne rzeczy.
Z walki wywnioskować dało się, że zombie najlepiej zabijać poprzez cios w głowę lub odcięcie jej lub dźgnięcie nożem w serce (albo wyrwanie go, jak kto woli).
Po kilku testach, na które nijak reagowała głowa, postanowiłam zalać ją kwasem, bo "komora", w której się znajdowała, była na niego odporna. Wreszcie ciało zareagowało, a właściwie stopiło się.
Potem razem z Kudłaty robiłam analizę tego śluzu który spływał z odciętych kończyn zombie. Wyszło na to, że to coś w rodzaju sztucznej krwi, dzięki której ożyli.
Wreszcie poszliśmy do sypialni. Kudłaty był naprawdę zmęczony i od razu zasnął, ale ja myślałam dalej o tym, jak możemy je powstrzymywać.
Niby promienie słoneczne i zimno nic im nie robią, ale przecież zawsze można spróbować je spalić czy zamrozić. Tak sobie myślałam, aż wreszcie i ja zasnęłam.
środa, 13 sierpnia 2014
Epidemia #1
Obudziłam się około 6:30. Wstałam rano i wykonałam codzienne czynności. Przebrałam się w zestaw nr.1 i odsłoniłam okna w salonie. A w nim zobaczyłam.. Zombie! Szybko pobiegłam na górę do pokoju mojego i Freda. Obudziłam go szybko. Widać, że był niezadowolony, że tak szybko go obudziłam.
-O co chodzi?
-Zaraz Ci pokażę!-Pociągnęłam go za rękę i zobaczył. Widać było, że jest zdziwiony.
-Uch. Budzimy resztę i robimy zebranie. Musimy.-Krzyknął i szybko pobiegł się przebrać. Po 15 minutach wszyscy byli na dole. Zauważyli tak jak ja zombie.
-Co my teraz zrobimy?!-Krzyknął Scooby.
-Walczymy. Robimy bronie. A szczególnie obronę domu.-Oznajmił Fred.
-Ja mogę popracować nad strzałami. Jestem w tym dobra.
-A ja nad bombami i granatami. Czego się nie robi z kosmetyków?-Uśmiechnęłam się.
-Ja zainstaluję ochronę i będzie gotowe.- Wszyscy przyłączyli się do działania. Zbiegłam na dół z granatami i bombami. Velma wzięła strzały. Fred szybko włączył ochronę. Wszyscy wzięliśmy miecze. Gdyby zabrakło amunicji. Malinę i Scoobego zostawiliśmy w domu a Clementine poszła z nami. Wzięła młotek a ja zostałam przydzielona do pilnowania jej.
-Ciekawa ta epidemia.
-Ta..Jeżeli nie musisz walczyć.-Odpowiedziałam.
-Jestem ciekawa kiedy się to zakończy.
-Clem. To dopiero się zaczyna.-Po paru minutach pojawiło się z 30 zombie? Rzuciłam granat w środek grupki i wybuchło. Zostało zaledwie parę zombie. Clementine dobiła ich młotkiem a inni poszli za dom. Poszłyśmy także tam. Było tam mało zombie. Postanowiliśmy nie dotykać zombie i zostawić je tak. Prędzej czy później zamienią się w proch. Oglądaliśmy się i pobiegliśmy w stronę lasu. Tam było podobnie. Gdy skończyła nam się amunicja wyjęliśmy miecze i biegliśmy w stronę lasu. Jak na złość było tam dużo zombie. Przecięliśmy im głowy i szybko weszliśmy do środka. Zakluczyliśmy drzwi i poszliśmy coś zjeść. Potem zostaliśmy przydzieleni do różnych zadań. Fred zbierał Drewno na strzały a Velma je robiła. Ja pracowałam nad bombami i granatami a Kudłaty.. Chyba układał amunicję w piwnicy. Malina i Scooby siedzieli na podłodze przy moich nogach i obserwowali co robię. Zajrzałam do szafy wyjęłam 2 kartony i włożyłam do jednego bomby a do drugiego granaty. Wyszłam na dwór z mieczem. Pierwsze co mnie spotkało: Zombie rzucający się na mnie. Upadłam na trawę i...wyrywałam się. Przecięłam jego głowę i szybko wstałam. Ciężko oddychając pobiegłam do domu i zamknęłam drzwi.
-O co chodzi?
-Zaraz Ci pokażę!-Pociągnęłam go za rękę i zobaczył. Widać było, że jest zdziwiony.
-Uch. Budzimy resztę i robimy zebranie. Musimy.-Krzyknął i szybko pobiegł się przebrać. Po 15 minutach wszyscy byli na dole. Zauważyli tak jak ja zombie.
-Co my teraz zrobimy?!-Krzyknął Scooby.
-Walczymy. Robimy bronie. A szczególnie obronę domu.-Oznajmił Fred.
-Ja mogę popracować nad strzałami. Jestem w tym dobra.
-A ja nad bombami i granatami. Czego się nie robi z kosmetyków?-Uśmiechnęłam się.
-Ja zainstaluję ochronę i będzie gotowe.- Wszyscy przyłączyli się do działania. Zbiegłam na dół z granatami i bombami. Velma wzięła strzały. Fred szybko włączył ochronę. Wszyscy wzięliśmy miecze. Gdyby zabrakło amunicji. Malinę i Scoobego zostawiliśmy w domu a Clementine poszła z nami. Wzięła młotek a ja zostałam przydzielona do pilnowania jej.
-Ciekawa ta epidemia.
-Ta..Jeżeli nie musisz walczyć.-Odpowiedziałam.
-Jestem ciekawa kiedy się to zakończy.
-Clem. To dopiero się zaczyna.-Po paru minutach pojawiło się z 30 zombie? Rzuciłam granat w środek grupki i wybuchło. Zostało zaledwie parę zombie. Clementine dobiła ich młotkiem a inni poszli za dom. Poszłyśmy także tam. Było tam mało zombie. Postanowiliśmy nie dotykać zombie i zostawić je tak. Prędzej czy później zamienią się w proch. Oglądaliśmy się i pobiegliśmy w stronę lasu. Tam było podobnie. Gdy skończyła nam się amunicja wyjęliśmy miecze i biegliśmy w stronę lasu. Jak na złość było tam dużo zombie. Przecięliśmy im głowy i szybko weszliśmy do środka. Zakluczyliśmy drzwi i poszliśmy coś zjeść. Potem zostaliśmy przydzieleni do różnych zadań. Fred zbierał Drewno na strzały a Velma je robiła. Ja pracowałam nad bombami i granatami a Kudłaty.. Chyba układał amunicję w piwnicy. Malina i Scooby siedzieli na podłodze przy moich nogach i obserwowali co robię. Zajrzałam do szafy wyjęłam 2 kartony i włożyłam do jednego bomby a do drugiego granaty. Wyszłam na dwór z mieczem. Pierwsze co mnie spotkało: Zombie rzucający się na mnie. Upadłam na trawę i...wyrywałam się. Przecięłam jego głowę i szybko wstałam. Ciężko oddychając pobiegłam do domu i zamknęłam drzwi.
Muzycy #6
Następnego dnia ubrałam się w zestaw numer jeden. Tego dnia wyjątkowo zjedliśmy śniadanie razem. Po szkole zwołałam zebranie w salonie.
-Brygado. Dzisiejszego dnia Daphne dostała smsa od reżysera jej teledysku, w którym zawiadomił nas, że Syriusz dziś się "obudził", więc on i Jake wychodzą ze szpitala. Jako, że są bardzo oddani swojej pracy, już dzisiaj nagrywają piosenkę. Nieważne z kim, to nowicjusz. W każdym bądź razie, jest minimalna szansa, że morderca znów się pojawi. Fred, przygotuj się, jedziemy za trzydzieści minut do studia.
Rozeszli się do pokoi, wszyscy, prócz Kudłatego.
-Masz może jakieś przypuszczenia, kto to może być? - spytał.
-Tak. Ale nie mogę być niczego pewna, póki nic tego nie potwierdza. - on tylko skinął głową i wyszedł.
Tak więc za koło 20 minut wyjechaliśmy do studia. Byliśmy tak incognito, więc ukryliśmy się koło garderoby. Do garderoby przyszedł Syriusz, a Daphne zapoznała go z planem. W tym czasie Fred montował pułapki. Jake był w łazience, a nowy gitarzysta (Ronnie) został chwilę dłużej na planie.
Na dworze ukrywałam się ja, Kudłaty i Scooby, a Fred i Daphne czekali w środku. Zauważyliśmy, że ktoś się zbliża. Nie było widać jego twarzy, bo na głowie miał kaptur. Za plecami trzymał nóż. Scooby, zgodnie z planem, przeczołgał się do tylnego wejścia i kopnął w ścianę na znak, gdy morderca był już w drzwiach. Fred pociągnął za linę, a zakapturzony znalazł się w siatce, bez możliwości ruchu, prócz majtania się w tę i we w tę.
Scooby stanął na dwóch łapach i zdjął mordercy kaptur, żeby potwierdzić moje podejrzenia. Sprawdzą okazał się...
-Jake?! Czemu to zrobiłeś?! - krzyczał Syriusz.
-A jak myślisz?! Zawsze byłem przez was ośmieszany, zawsze stałem w waszym cieniu! Miałem tego serdecznie dość już od początku, ale czekałem piętnaście lat! Nie wytrzymywałem!
-A nie przyszło ci do głowy, żeby, no nie wiem, pogadać o tym?
-I tak mnie nigdy nie słuchaliście! - nagle posmutniał. - Nie chciałem zabić Dereka. Chciałem tylko dać wam nauczkę. Już wcześniej dolałem ci do herbaty syrop nasenny, żebyś zemdlał i nie mógł zeznawać przeciwko mnie. Chciałem tylko zastraszyć Dereka, ale on chciał walczyć, a ja... A ja... Spanikowałem.
-Tak czy siak, pójdziesz teraz do więzienia. - wtrącił się nagle szeryf Stone, którego wcześniej tam nie było...
Daphne i Fred pocieszali Syriusza, a ja, Kudłaty i Scooby wróciliśmy do domu.
-Brygado. Dzisiejszego dnia Daphne dostała smsa od reżysera jej teledysku, w którym zawiadomił nas, że Syriusz dziś się "obudził", więc on i Jake wychodzą ze szpitala. Jako, że są bardzo oddani swojej pracy, już dzisiaj nagrywają piosenkę. Nieważne z kim, to nowicjusz. W każdym bądź razie, jest minimalna szansa, że morderca znów się pojawi. Fred, przygotuj się, jedziemy za trzydzieści minut do studia.
Rozeszli się do pokoi, wszyscy, prócz Kudłatego.
-Masz może jakieś przypuszczenia, kto to może być? - spytał.
-Tak. Ale nie mogę być niczego pewna, póki nic tego nie potwierdza. - on tylko skinął głową i wyszedł.
Tak więc za koło 20 minut wyjechaliśmy do studia. Byliśmy tak incognito, więc ukryliśmy się koło garderoby. Do garderoby przyszedł Syriusz, a Daphne zapoznała go z planem. W tym czasie Fred montował pułapki. Jake był w łazience, a nowy gitarzysta (Ronnie) został chwilę dłużej na planie.
Na dworze ukrywałam się ja, Kudłaty i Scooby, a Fred i Daphne czekali w środku. Zauważyliśmy, że ktoś się zbliża. Nie było widać jego twarzy, bo na głowie miał kaptur. Za plecami trzymał nóż. Scooby, zgodnie z planem, przeczołgał się do tylnego wejścia i kopnął w ścianę na znak, gdy morderca był już w drzwiach. Fred pociągnął za linę, a zakapturzony znalazł się w siatce, bez możliwości ruchu, prócz majtania się w tę i we w tę.
Scooby stanął na dwóch łapach i zdjął mordercy kaptur, żeby potwierdzić moje podejrzenia. Sprawdzą okazał się...
-Jake?! Czemu to zrobiłeś?! - krzyczał Syriusz.
-A jak myślisz?! Zawsze byłem przez was ośmieszany, zawsze stałem w waszym cieniu! Miałem tego serdecznie dość już od początku, ale czekałem piętnaście lat! Nie wytrzymywałem!
-A nie przyszło ci do głowy, żeby, no nie wiem, pogadać o tym?
-I tak mnie nigdy nie słuchaliście! - nagle posmutniał. - Nie chciałem zabić Dereka. Chciałem tylko dać wam nauczkę. Już wcześniej dolałem ci do herbaty syrop nasenny, żebyś zemdlał i nie mógł zeznawać przeciwko mnie. Chciałem tylko zastraszyć Dereka, ale on chciał walczyć, a ja... A ja... Spanikowałem.
-Tak czy siak, pójdziesz teraz do więzienia. - wtrącił się nagle szeryf Stone, którego wcześniej tam nie było...
Daphne i Fred pocieszali Syriusza, a ja, Kudłaty i Scooby wróciliśmy do domu.
* * *
-Swoją drogą, to czemu podejrzewałaś akurat Jake'a? - spytał Kudłaty, gdy wyszliśmy na spacer.
-Bo najpierw wyglądało na to, że to reżyser, potem, że to ochroniarz go wrabia, ale obie wersje były mało wiarygodne.
-Czemu?
-Nie mieli motywu. Poza tym, reżyser jako jedyny w dniu zabójstwa nie miał krawatu - był w apaszce.
-Więc?
-Więc włókno które znaleźliśmy nie mogło należeć do niego, a ochroniarz naprawdę nie miałby powodu, że zabijać jakiegoś gitarzystę.
-Jak teraz o tym myślę, wydaje się to dość oczywiste...
-Tak? Niby czemu?
-Perkusiści są często najmniej doceniani.
-Bo najpierw wyglądało na to, że to reżyser, potem, że to ochroniarz go wrabia, ale obie wersje były mało wiarygodne.
-Czemu?
-Nie mieli motywu. Poza tym, reżyser jako jedyny w dniu zabójstwa nie miał krawatu - był w apaszce.
-Więc?
-Więc włókno które znaleźliśmy nie mogło należeć do niego, a ochroniarz naprawdę nie miałby powodu, że zabijać jakiegoś gitarzystę.
-Jak teraz o tym myślę, wydaje się to dość oczywiste...
-Tak? Niby czemu?
-Perkusiści są często najmniej doceniani.
* Perykles *
-Czy to na pewno zadziała? - spytał mnie Carver ze strachem w oczach (który, swoją drogą, próbował ukryć).
Carver to największy Dussel jakie w życiu poznałem. Ale był mi potrzebny, podobnie jak dass Mädchen, Alicja.
-Oczywiście. Czy nie wierzysz w moje... Fähigkeit?
-Ale oczywiście, że wierzę, ale jeśli mam być szczery, jest to trochę... przerażające.
-Mach dir keine Sorgen, meine Liebe. Mam wszystko pod kontrolą. Teraz, nawet ich.
-Eliksir jest już gotowy?
-Jeszcze tylko jeden składnik i... Już. Zrób coś dla, Carver'nie.
-Tak? - jak można być takim idiotą, żeby nie zrozumieć?
-Idź i rozlej to. Po całym cmentarzu. - po chwili wziął pięć fiolek zielono-złotego płynu, który nazywał Eliksirem Życia i wyszedł. Miałem tylko nadzieję, że tego nie zepsuje.
Carver to największy Dussel jakie w życiu poznałem. Ale był mi potrzebny, podobnie jak dass Mädchen, Alicja.
-Oczywiście. Czy nie wierzysz w moje... Fähigkeit?
-Ale oczywiście, że wierzę, ale jeśli mam być szczery, jest to trochę... przerażające.
-Mach dir keine Sorgen, meine Liebe. Mam wszystko pod kontrolą. Teraz, nawet ich.
-Eliksir jest już gotowy?
-Jeszcze tylko jeden składnik i... Już. Zrób coś dla, Carver'nie.
-Tak? - jak można być takim idiotą, żeby nie zrozumieć?
-Idź i rozlej to. Po całym cmentarzu. - po chwili wziął pięć fiolek zielono-złotego płynu, który nazywał Eliksirem Życia i wyszedł. Miałem tylko nadzieję, że tego nie zepsuje.
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
Powiadomienie dla czytelników

Kochani czytelnicy. Chciałybyśmy wraz z Julką powiadomić was o tym żebyście często sprawdzali w stronach "Inne". Dlaczego? Dlatego, że będziemy tam dawać notki i powiadomienia :3 Właśnie teraz będę pisać w sprawie.. Zresztą.. Sami się dowiecie! :)
piątek, 8 sierpnia 2014
Muzycy #5
Wzięłam płytę do E.T. i włączyłam ją na karaoke. Dlaczego? Jutro będą próby. A może i występ? Postanowiłam chwilę poćwiczyć.
-Sen trans, co się dzieje? Mówić Ci szatanie, a może aniele- Zaśpiewałam do końca i powtarzałam parę razy. Potem wszedł Fred.
-Może przećwiczymy naszą piosenkę co?-Ten uśmiech..
-Jasne.-Powiedziałam i włączyłam "Nie patrzę w dół"-Zgubić nas może, jedno spojrzenie w dół-Śpiewałam aż nie nadszedł czas refrenu. Potem Fred zaśpiewał.
-Idź, i nie daj się złamać. Już nigdy nie przestawaj, idź bądź niepokonana, Utkana dla nas cienka nić.- Nadszedł ponownie czas kiedy zaśpiewaliśmy razem Refren. Spojrzeliśmy w swoje oczy i z uśmiechem śpiewaliśmy. Niestety piosenka już się skończyła.
-Mogę teraz ja pośpiewać piosenkę którą wybrałem?-Zapytał.
-Jasne.-Powiedziałam i podałam mu płytę Na zawsze.
-Nie ma słów...Nie ma słów...-zaczął.- Za każdy dzień zapłacić chcę, Choć cenę za wysoką ustaliłaś, wiesz?-Śpiewał. Ja tylko przyglądałam mu się. Gdy skończył zaklaskałam.
-Świetnie.-Uśmiechnęłam się do niego.
-Nie przesadzaj. Chciałbym ci przypomnieć, że dzisiaj oglądamy horror.-Zaśmiał się.
-Jaki?-Zapytałam.
-Zobaczymy jaki kupimy. A musimy to zrobić teraz.-Powiedział.
-Okey. Jedziemy samochodem czy..
-Możemy motorem.
-Ty prowadzisz!-Zaśmiałam się.- A teraz idź i weź kluczyki a ja się przebiorę. Bo w tym stanie jechać nie będę.-Fred wyszedł z pokoju a ja przebrałam się w zestaw nr. 6 i poszłam na dół. Wzięłam kaski i wyszłam przed dom.
-Trzymaj.-Rzuciłam w jego stronę kaskiem.
-Dzięki.-Usiadłam się za Fredem i jechaliśmy. Na miejscu byliśmy za około 30 minut. Fred zdecydował się na horrory pt "Laleczka Chucky" i "Koszmar z Ulicy Wiązów". Pojechaliśmy jeszcze do sklepu żeby wszystko mieć na seans. Gdy mieliśmy pojechaliśmy do domu. Odwiesiłam kluczyki i poszłam na górę. Włączyłam Tv żeby jeszcze chociaż chwilę obejrzeć Zbuntowanych. Fred robił popcorn więc jeszcze parę minut miałam. Gdy Zbuntowani się skończyli (a była już końcówka) przyszedł Fred z Popcornem i chipsami.
-Co oglądamy?
-Może Laleczkę Chucky?
-Okay.-Włączyliśmy Chucky. Nie było to coś specjalnego.. Gdy Chucky się skończyła Fred postanowił włączyć Koszmar z Ulicy wiązów. Gdy Freddie pierwszy raz się pojawił przeszedł mnie zimny dreszcz.
-Boisz się?-Zapytał Fred uśmiechając się.
-Wcale. Tylko trochę.. Em.. Zdziwiłam się.
-Mhm.-Położyłam głowę na ramieniu Freda i oglądaliśmy dalej. Skończyło się więc wyjęłam płytę i włączyłam "Dlaczego ja" i przebrałam się w piżamę. Oglądałam to aż do samego końca a potem zasnęłam.
~*Następny Dzień*~
Wstałam o szóstej. Ubrałam się w zestaw nr. 7 i umalowałam się lekko. Zeszłam na dół i zjadłam śniadanie. Wszyscy byli jeszcze na górze więc postanowiłam jeszcze przećwiczyć piosenkę. Szybko mi to poszło. Wzięłam torbę i zbiegłam ponownie. Zobaczyłam tam wszystkich.
-Zjadłaś śniadanie?
-Dawno.-Powiedziałam uśmiechając się. Pojechaliśmy do szkoły. Pierwszą mieliśmy próbę a inni-Lekcje.
Próby minęły nam gładko. Wreszcie przyszedł czas na występ!
-Dobrze. Wpierw Panna Alicja.
- Gdybyś tylko mógł zobaczyć Bestię jaką ze mnie zrobiłeś..-Śpiewała. Gdy skończyła wszyscy bili brawo. Potem nadszedł czas na duet mój i Alicji.
-Przeszłam dziś całą tę drogę, by dać nam szansę na nowy start. Ale teraz, gdy wyglądasz tak świetnie, ciepło mi na sercu.
- Cieszę się, że ci się podoba siostro, bo to prawdziwa ja. Nie masz pojęcia jaka cudownie jest być wolną.-Tak ciągnęłyśmy aż przyszedł czas na jakąś dziewczynę. Po niej był duet mój i Freda.
-Zgubić nas może, jedno spojrzenie w dół-Śpiewałam. Przez cały czas patrzyliśmy sobie z Fredem w oczy. Wszyscy gdy skończyliśmy bili brawa. Zresztą bili zawsze. Nadszedł teraz czas na Freda.
-Nie ma słów... Nie ma słów...-uśmiechnęłam się i słuchałam dalej.-Za każdy dzień zapłacić chcę, choć cenę za wysoką ustaliłaś wiesz?- Fred śpiewał dalej a ja się patrzyłam. Patrzyłam jak cudownie śpiewa.
-Ostatni występ czyli.. Panna Daphne!-Krzyknęła prowadząca. Weszłam na scenę i po chwili zabrzmiała melodia E.T.
-Sen trans, co się dzieje? Mówić ci szatanie a może aniele krok w przód dotyk dłoni chyba się unoszę w stronę światła, proszę. W ten głos boję się boski w swej inności, kochanek z przyszłości dziwne DNA, oni nie pojmują.-Śpiewałam aż do końca. Czekaliśmy na werdykt Jury pod ścianą. Po 15 minutach ogłosili wyniki
-A pierwsze miejsce zajmuje.. Fred Jones i Daphne Blake!-krzyknęła. Bardzo się ucieszyliśmy. Poszliśmy a wręcz pobiegliśmy na scenę. Wręczyli Fredowi pieniądze a mi bukiet czerwonych róż. Szczęśliwi z wygranej spojrzeliśmy sobie w oczy i pocałowaliśmy się. Reszta lekcji poszła gładko. Pojechaliśmy do domu. Niespodziewanie zadzwonił mój telefon.
-Mama? Tak tak... Czy.. Co?! Jasne.. Mhm.. Będziemy..-Powiedziałam i się rozłączyłam.
-Kto to był?-Zapytał Fred.
-Moi rodzice. Chcą żebyśmy przyjechali do nich na kolację.
-Powiedziałaś, że?
-Przyjedziemy.
-Okay.. Ja cię zabieram wieczorem na coś meega cudownego.
-Jesteś aż tak pewny siebie?
-Pewnie!-Zaśmiał się. Odrobiłam lekcje i oglądałam "Trudne Sprawy" na TVN. Chwilę potem przyszedł Fred.
-Wychodzimy! Natychmiast.
-Okay, Okay..-Zaśmiałam się i poszłam do Freda stojącego na schodach. On pociągnął mnie za rękę i poprowadził do Lasu.
-Po co my tu?-Zapytałam.
-Zaraz się dowiesz.-Po chwili ujrzałam Jezioro a na przy brzegu łódkę.
-To coś cudownego?
-Wsiadaj nie gadaj.-Powiedział. Zgodnie z tym wsiadłam. Po chwili znaleźliśmy się na środku jeziora a przed nami był zachód słońca.-Nadal myślisz, że to nie jest cudownego i romantycznego?
-Trochę.-Po chwili Fred wyjął gitarę i jakieś małe pudełeczko w którym były.. Truskawki! I tak przy zachodzie słońca zjedliśmy wszystkie truskawki. Przy graniu Freda oczywiście. Fred odłożył gitarę i skoczył do jeziora przy okazji oblewając mnie.
-Fred!-Krzyknęłam. Nikt się nie odzywał. Przybliżyłam głowę do wody i usłyszałam plusk. Obejrzałam się i zobaczyłam po drugiej stronie Freda.
-Chodź! Nic ci się nie stanie jeżeli się zamoczysz.-Uśmiechnął się.
-Stanie! Będę mokra. A ja w rozmazanym makijażu wyglądam okropnie.
-Uch.. Proszę?
-Nie.
-A podasz mi chociaż rękę żebym wdrapał się na łódkę?
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo mnie pociągniesz i wyląduję w wodzie.
-Wcale, że nie!
-Obiecujesz?
-Tak.
-Nie wiem czy Ci uwierzyć czy nie..-Zaśmiałam się.
-Swojemu chłopakowi nie wierzysz. Pff.-Odwrócił się i popłynął.
-Fred!-Krzyknęłam. Zatrzymał się i zapytał
-Wierzysz mi czy nie?
-Uch.. Tak..-Powiedziałam.
-To podaj rękę.-Podałam mu rękę i w jednej sekundzie znalazłam się w wodzie.
-Baran!-Krzyknęłam i popłynęłam do najbliższego mostku. Usiadłam się na niego i ściągnęłam buty. Widać było, że Fred płynie do mnie.
-No chodź. Nie jesteś rozmazana.
-Ale Fred. Nie rozumiesz, że nie lubię pływać w ciuchach w wodzie?
-Daph. Nie rozumiesz, że to tylko chwilę.. Myślałem że się trochę pośmiejesz a ty co?
-Jeżeli tak..-Skoczyłam do wody i ukryłam się w trzcinach. Widziałam, że Fred panikuje i szuka mnie.
-Daphne! Gdzie jesteś?!-Krzyczał.
-Tutaj!-Krzyknęłam śmiejąc się. Po chwili podpłynął do mnie.
-Niezły żart.
-Bardzo! A teraz wracajmy na brzeg.-Wzięłam buty i je założyłam. Popłynęliśmy i po chwili znaleźliśmy się na łódce.
-Podobało Ci się?
-Bardzo.
-Cieszę się.-Po chwili znaleźliśmy się na brzegu. Poszliśmy przez las o wiele dłuższą drogą.
-Freeed.. Nogi mnie bolą!-Uśmiechnęłam się.
-Jeżeli myślisz, że teraz będę cię niósł to się grubo mylisz.
-Serio?
-Serio.-Nie odzywałam się, ale po chwili Fred się odezwał- Obraziłaś się?
-Nie.
-To dlaczego się nie odzywasz?
-Bo mi się tak podoba.
-Ciężko z tobą gadać.
-Zgadzam się.-Po chwili Fred niósł mnie jak pannę młodą.
-Widzę, że ci to odpowiada.-Zaśmiałam się.
-I to jak!-Uśmiechnęliśmy się do siebie. Po godzinie byliśmy w domu. Fred postawił mnie i poszedł do łazienki umyć się. Zresztą ja też musiałam to zrobić. Po prysznicu zeszłam w szlafroku i zrobiłam sobie kanapki i kawę. Zaniosłam to wszystko na stolik i jadłam oglądając telewizję.
czwartek, 7 sierpnia 2014
Muzycy #4
Obudziłam się w gabinecie, okryta kocem. W nocy upuściłam książkę na podłodze. Przede mną stała taca z jeszcze ciepłymi goframi (z bitą śmietaną) i herbatą. Obok stała herbata i liścik. Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w ogródku - Kudłaty, przeczytałam. Zjadłam te pysznościowe gofry, wypiłam herbatę i włożyłam książkę do szuflady biurka. Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic, umyłam zęby i przebrałam się w zestaw nr 3.
Postanowiłam się przejść i "oczyścić umysł". Jak na osiemnaście lat, stanowczo za często oglądałam zwłoki. Włożyłam słuchawki i szłam przed siebie. Nie myślałam o niczym szczególnym, głównie zachwycałam się tym, jak ładna jest ścieżka prowadząca przez las.
Kiedy wróciłam do domu, miałam cichą nadzieję, że będę mogła zaszyć się w gabinecie i poczytać, ale, niestety, Daphne bardzo chciała się dowiedzieć, co i jak z Muzykami.
Najpierw Fred podwiózł mnie i Kudłatego na "miejsce zbrodni", a on sam pojechał z rudowłosą do szpitala.
Przeszliśmy pod taśmą policyjną i weszliśmy do garderoby muzyków. Na podłodze nie dało się nie zauważyć ogromnej kałuży zaschniętej krwi. Niczym Sherlock Holmes wyjęłam z torebki lupę i szukałam śladów. Najpierw w, potem wokoło krwi. I wreszcie natrafiłam na czarny włos i włókno jakiegoś żółtego materiału. Drugi trop miałam oddać w ręce Daphne, więc włożyłam go do małego plastikowego woreczka. A włos... No cóż, zespół Daphne składał się z brunetów, więc mógł być któregoś z nich, lub też mordercy, a my nie mogliśmy zrobić analizy DNA.
Kiedy uznałam, że nic więcej nie mogę nic więcej znaleźć, Kudłaty zwrócił moją uwagę na niebieski, punkcik za drzwiami. Okazało się, że to niebieska soczewka. Wrzuciłam ją do drugiego woreczka i wyszłam.
Wróciliśmy do domu na pieszo, trochę zmęczeni. Reszty jeszcze nie było, a Clementine postanowiła wyprowadzić Scooby'ego i Malinę. Kudłaty postanowił zabrać się za obiad, więc poszłam z nim do kuchni. Nie musieliśmy długo czekać na Daphne i Freda, bo zaraz wrócili. Rudowłosa była widocznie mocno przybita. Podczas gdy Kudłaty beztrosko kroił marchewkę, oni usiedli na kanapie i oglądali Spongebob'a na rozweselenie. Podeszłam do nich.
-Ekchem. Co u nich? Co mówili? - wypytywałam.
-Już u nich lepiej. Powiedzieli, że facet był zakapturzony, wysoki, wyglądał na dobrze zbudowanego. Mówili, że najpierw ich ogłuszył, więc nie wiedzą, co się stało z Derekiem. Znaczy tyle powiedział Jake, bo Syriusz jest w lekkiej śpiączce, ale jego stan jest stabilny. - zaczęła Daphne.
-Derek był gitarzystą, a Jake to...
-Perkusista. Syriusz to basista.
-Okey. Możesz coś dla mnie zrobić, Daph? - spytałam.
-Jasne. - przytaknęła, a ja podałam jej woreczek z włóknem materiału. Wyjęła go i przyjrzała mu się. Obejrzała go z każdej strony, po czym stwierdziła:
-To satyn, w naszym mieście głównie używany jako materiał do krawatów, apaszek...
-Chyba wystarczy. Kto nosił takie na planie?
-Mhm. Wszyscy. Mój zespół, reżyser, ochroniarze... Ekipa filmowa.
-Muszę nad tym pomyśleć.
-Najpierw obiad! - krzyknął Kudłaty, stawiając tacę na stole
-A co jest?
-Dewolaje.
Zjadłam więc obiad, po czym poszłam do gabinetu pogłówkować.
Postanowiłam się przejść i "oczyścić umysł". Jak na osiemnaście lat, stanowczo za często oglądałam zwłoki. Włożyłam słuchawki i szłam przed siebie. Nie myślałam o niczym szczególnym, głównie zachwycałam się tym, jak ładna jest ścieżka prowadząca przez las.
Kiedy wróciłam do domu, miałam cichą nadzieję, że będę mogła zaszyć się w gabinecie i poczytać, ale, niestety, Daphne bardzo chciała się dowiedzieć, co i jak z Muzykami.
Najpierw Fred podwiózł mnie i Kudłatego na "miejsce zbrodni", a on sam pojechał z rudowłosą do szpitala.
Przeszliśmy pod taśmą policyjną i weszliśmy do garderoby muzyków. Na podłodze nie dało się nie zauważyć ogromnej kałuży zaschniętej krwi. Niczym Sherlock Holmes wyjęłam z torebki lupę i szukałam śladów. Najpierw w, potem wokoło krwi. I wreszcie natrafiłam na czarny włos i włókno jakiegoś żółtego materiału. Drugi trop miałam oddać w ręce Daphne, więc włożyłam go do małego plastikowego woreczka. A włos... No cóż, zespół Daphne składał się z brunetów, więc mógł być któregoś z nich, lub też mordercy, a my nie mogliśmy zrobić analizy DNA.
Kiedy uznałam, że nic więcej nie mogę nic więcej znaleźć, Kudłaty zwrócił moją uwagę na niebieski, punkcik za drzwiami. Okazało się, że to niebieska soczewka. Wrzuciłam ją do drugiego woreczka i wyszłam.
Wróciliśmy do domu na pieszo, trochę zmęczeni. Reszty jeszcze nie było, a Clementine postanowiła wyprowadzić Scooby'ego i Malinę. Kudłaty postanowił zabrać się za obiad, więc poszłam z nim do kuchni. Nie musieliśmy długo czekać na Daphne i Freda, bo zaraz wrócili. Rudowłosa była widocznie mocno przybita. Podczas gdy Kudłaty beztrosko kroił marchewkę, oni usiedli na kanapie i oglądali Spongebob'a na rozweselenie. Podeszłam do nich.
-Ekchem. Co u nich? Co mówili? - wypytywałam.
-Już u nich lepiej. Powiedzieli, że facet był zakapturzony, wysoki, wyglądał na dobrze zbudowanego. Mówili, że najpierw ich ogłuszył, więc nie wiedzą, co się stało z Derekiem. Znaczy tyle powiedział Jake, bo Syriusz jest w lekkiej śpiączce, ale jego stan jest stabilny. - zaczęła Daphne.
-Derek był gitarzystą, a Jake to...
-Perkusista. Syriusz to basista.
-Okey. Możesz coś dla mnie zrobić, Daph? - spytałam.
-Jasne. - przytaknęła, a ja podałam jej woreczek z włóknem materiału. Wyjęła go i przyjrzała mu się. Obejrzała go z każdej strony, po czym stwierdziła:
-To satyn, w naszym mieście głównie używany jako materiał do krawatów, apaszek...
-Chyba wystarczy. Kto nosił takie na planie?
-Mhm. Wszyscy. Mój zespół, reżyser, ochroniarze... Ekipa filmowa.
-Muszę nad tym pomyśleć.
-Najpierw obiad! - krzyknął Kudłaty, stawiając tacę na stole
-A co jest?
-Dewolaje.
Zjadłam więc obiad, po czym poszłam do gabinetu pogłówkować.
*Powiadomienie w "Innych"*
Subskrybuj:
Posty (Atom)