środa, 31 grudnia 2014
Wesołego Sylwestra!
Tak jak w temacie. Spędźcie ten sylwester radośnie w gronie przyjaciół i najbliższych dobrze się bawiąc. <3 br="">3>
środa, 10 grudnia 2014
Cienie #7
* Kudłaty *
Wszystko działo się w ułamku sekundy. Gdy zwiedzałem jedną z krypt, Velma skierowała się od razu do tej z lustrem. Przyglądałem się jakiemuś trupowi, aż usłyszałem krzyk. Jej krzyk. Było tak jak poprzednio - nagle zrobiło się niewyobrażalnie zimno, a wszystko wydawało mi się trochę ciemniejsze - chociaż mi to szczególnie nie przeszkadzało, bo dzięki moim białych oczom widziałem wszystko wyraźnie. Wybiegłem z krypty tak szybko, że prawie wpadłem na ścianę. Czułem na karku czyjś oddech, mimo, że nikt nie mógł teraz za mną stać, a przed oczami miałem gromadę cieni. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem przed siebie, wolnym, ale pewnym krokiem. Demony jednak nie chciały mi ustąpić, więc wyciągnąłem krótki nóż i ciąłem nim powietrze, rozszarpując przy tym zjawy. Brnąłem przed siebie machając tak moją jedyną bronią na oślep, z zamkniętymi oczami i zaciśniętymi zębami. Co jakiś czas musiałem, niestety, zatrzymać się, gdy jakaś zmora łapała mnie za nogawkę spodni czy rękaw bluzy.
Mimo wszystko, po pewnym czasie dotarłem do głównej krypty. Po Velmie nie było ani śladu, a od lustra biło tajemniczym, mrocznym blaskiem. Wokół niego unosiła się mgła. Podszedłem ostrożnie i dotknąłem go. Zobaczyłem ją, skuloną na podłodze i krwawiącą. Wskoczyłem w nie bez namysłu i ukląkłem przy niej. Odciąłem nożem rękawy mojej bluzy i przewiązałem nimi ranę na plecach i brzuchu. Podniosłem ją i wyszedłem z lustra. Słyszałem, jak ciężko oddycha. Byłem na siebie wściekły, położyłem ją delikatnie, wziąłem do ręki pierwszą lepszą czaszkę i zbiłem nią lustro. Kawałki szkła spadły na ziemię, która w ułamku sekundy zaczęła się trząść. Zabrałem Velmę i zacząłem biec przed siebie. Za mną słyszałem wrzaski tamtych cieni, dusz czy cokolwiek to było i upadających kamieni. Gdy dotarłem do wyjścia, było prawie zasypane, ale na naszą korzyść - bez Velmy nie wydostałbym się, a cegły i głazy utworzyły nam swego rodzaju schody. Wybiegłem z nią na rękach, a za sekundę wyjście zasypało.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie z lekkim strachem, a potem ze zrozumieniem.
-To nie byłeś ty. - przytuliła mnie mocno.
-Jak się czujesz? - spytałem.
-Te rany musiały być fałszywe. Jak to lustro. I on. - pokręciła głową.
-Kim był on?
-Udawał ciebie. - rozwiązała pseudo-bandaż i pokazała gołą skórę, bez żadnej rany. Na moją (najwyraźniej) zdziwiną czy też zażenowaną minę dodała - Spójrz an to z innej strony, masz teraz nowy bezrękawnik, a my nie musimy iść do szpitala i się tłumaczyć.
-Tak, zawsze chciałem mieć bezrękawnik. - odparłem.
-A co byś zrobił, gdyby to było prawdziwe?
-Wziął cię do szpitala i powiedział, że gdy wszedłem do sklepu jakiś gnojek cię napadł.
-Serio, świetne kłamstwo. Jestem pod wrażeniem. - spojrzała na kościół. - JESTEM NIEPRZYTOMNA PARĘ MINUT, A TY ROZWALASZ CAŁE TO MIEJSCE?!
-Wkurzyłem się i zbiłem lustro. - uśmiechnąłem się. - Tak poza tym, to zachowujemy się tak, jakby to miejsce nigdy nie istniało, jasne? Te wspomnienia trafiają do mentalnego skarbca, z którego nigdy nie wypełzną.
-Okey. - przytaknęła.
-A teraz wracamy do domu. Chcę spać.
Mimo wszystko, po pewnym czasie dotarłem do głównej krypty. Po Velmie nie było ani śladu, a od lustra biło tajemniczym, mrocznym blaskiem. Wokół niego unosiła się mgła. Podszedłem ostrożnie i dotknąłem go. Zobaczyłem ją, skuloną na podłodze i krwawiącą. Wskoczyłem w nie bez namysłu i ukląkłem przy niej. Odciąłem nożem rękawy mojej bluzy i przewiązałem nimi ranę na plecach i brzuchu. Podniosłem ją i wyszedłem z lustra. Słyszałem, jak ciężko oddycha. Byłem na siebie wściekły, położyłem ją delikatnie, wziąłem do ręki pierwszą lepszą czaszkę i zbiłem nią lustro. Kawałki szkła spadły na ziemię, która w ułamku sekundy zaczęła się trząść. Zabrałem Velmę i zacząłem biec przed siebie. Za mną słyszałem wrzaski tamtych cieni, dusz czy cokolwiek to było i upadających kamieni. Gdy dotarłem do wyjścia, było prawie zasypane, ale na naszą korzyść - bez Velmy nie wydostałbym się, a cegły i głazy utworzyły nam swego rodzaju schody. Wybiegłem z nią na rękach, a za sekundę wyjście zasypało.
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie z lekkim strachem, a potem ze zrozumieniem.
-To nie byłeś ty. - przytuliła mnie mocno.
-Jak się czujesz? - spytałem.
-Te rany musiały być fałszywe. Jak to lustro. I on. - pokręciła głową.
-Kim był on?
-Udawał ciebie. - rozwiązała pseudo-bandaż i pokazała gołą skórę, bez żadnej rany. Na moją (najwyraźniej) zdziwiną czy też zażenowaną minę dodała - Spójrz an to z innej strony, masz teraz nowy bezrękawnik, a my nie musimy iść do szpitala i się tłumaczyć.
-Tak, zawsze chciałem mieć bezrękawnik. - odparłem.
-A co byś zrobił, gdyby to było prawdziwe?
-Wziął cię do szpitala i powiedział, że gdy wszedłem do sklepu jakiś gnojek cię napadł.
-Serio, świetne kłamstwo. Jestem pod wrażeniem. - spojrzała na kościół. - JESTEM NIEPRZYTOMNA PARĘ MINUT, A TY ROZWALASZ CAŁE TO MIEJSCE?!
-Wkurzyłem się i zbiłem lustro. - uśmiechnąłem się. - Tak poza tym, to zachowujemy się tak, jakby to miejsce nigdy nie istniało, jasne? Te wspomnienia trafiają do mentalnego skarbca, z którego nigdy nie wypełzną.
-Okey. - przytaknęła.
-A teraz wracamy do domu. Chcę spać.
* * *
niedziela, 7 grudnia 2014
Tak, to ja.
Cześć! ♥ Chciałam Was jak zwykle przeprosić, bo oczywiście od dawna nie ma rozdziału :< Miałam ostatnio sporo nauki, ale wyszło mi to na dobre, bo wydaje mi się, że raczej będę miała dobrą średnią na półrocze, co poprawię jeszcze na koniec >x<
Poza tym, wczoraj miałam urodziny i pojechałam do kina na Kosogłosa, tak smutno mi było, film długi, ale warty obejrzenia, był niesamowity, czasem przechodził mnie zimny dreszcz, a po wyjściu z kina ze 30 minut trzęsły mi się nogi XwX Słyszałam jak jakaś dziewczyna płakała jak Peeta zaczął dusić Katniss, a jak okropnie wyglądał, jak czytałam książkę, to ilekroć był wywiad z Peetą miałam łzy w oczach, a zobaczyć to na ekranie... XwX
Jeśli chodzi o ten oceny, to przewiduję je takie:
jak cudnie :) To w sumie tyle, pa c;
Poza tym, wczoraj miałam urodziny i pojechałam do kina na Kosogłosa, tak smutno mi było, film długi, ale warty obejrzenia, był niesamowity, czasem przechodził mnie zimny dreszcz, a po wyjściu z kina ze 30 minut trzęsły mi się nogi XwX Słyszałam jak jakaś dziewczyna płakała jak Peeta zaczął dusić Katniss, a jak okropnie wyglądał, jak czytałam książkę, to ilekroć był wywiad z Peetą miałam łzy w oczach, a zobaczyć to na ekranie... XwX
Jeśli chodzi o ten oceny, to przewiduję je takie:
Polski - 5
Matematyka - 5
Fizyka - 5
Chemia - 4/5 <nie wiem właśnie, co, bo z testu miałam 4, a był 1, ale z kartkówki mam 6, za aktywność parę 5 i z referatu raczej 5 dostanę>
Biologia - 4 <nienawidzę biologii, bardzo mi się przyda w życiu wiedza o tym, czym jest zwarcica i co robi>
Geografia - 4/5 <z testu mam niby 5, ale z kartkówki mam 5, z pracy na lekcji 2, bo 2 zadania źle zrobiłam, a potem jak słyszały tylko 2 czy 3 osoby powiedziała że robimy też czwarte i piąte, i teraz była kartkówka i chyba będzie 5>
Angielski - 5/6 - <kartkówki itd. 5, testy 6>
Rosyjski - 4 <wina Kingi, że mi nie powiedziała o teście i mnie na powtórzeniu nie było :c i tak najlepsza ocena w klasie, hehe xD>
Historia - 4/5 <jeśli poprawię klasówkę z 4 na 5 mam 5, ale ja tego nie zrobię bo ten facet tak dziwnie to robi, że nawali pytań w pytaniach, a jak czegoś nie napiszesz, w sensie masz wszystko dobrze w zadaniu ale pominiesz szczegół, to ci odejmuje pkt -_->
Informatyka - 5 <praca na lekcji always 5, kartkówka 4, test raczej na 5 >.> >
W-F - 5 <taka jestem świetna>
Plastyka -
Matematyka - 5
Fizyka - 5
Chemia - 4/5 <nie wiem właśnie, co, bo z testu miałam 4, a był 1, ale z kartkówki mam 6, za aktywność parę 5 i z referatu raczej 5 dostanę>
Biologia - 4 <nienawidzę biologii, bardzo mi się przyda w życiu wiedza o tym, czym jest zwarcica i co robi>
Geografia - 4/5 <z testu mam niby 5, ale z kartkówki mam 5, z pracy na lekcji 2, bo 2 zadania źle zrobiłam, a potem jak słyszały tylko 2 czy 3 osoby powiedziała że robimy też czwarte i piąte, i teraz była kartkówka i chyba będzie 5>
Angielski - 5/6 - <kartkówki itd. 5, testy 6>
Rosyjski - 4 <wina Kingi, że mi nie powiedziała o teście i mnie na powtórzeniu nie było :c i tak najlepsza ocena w klasie, hehe xD>
Historia - 4/5 <jeśli poprawię klasówkę z 4 na 5 mam 5, ale ja tego nie zrobię bo ten facet tak dziwnie to robi, że nawali pytań w pytaniach, a jak czegoś nie napiszesz, w sensie masz wszystko dobrze w zadaniu ale pominiesz szczegół, to ci odejmuje pkt -_->
Informatyka - 5 <praca na lekcji always 5, kartkówka 4, test raczej na 5 >.> >
W-F - 5 <taka jestem świetna>
Plastyka -
6 <3/4 konkursy brałam udział, pomagałam 2 razy pani, z zadań 5>
Religia - 5
Poza tym to jestem chora :)
Poza tym to jestem chora :)
Zostanę jutro w domu i prawdopodobnie napiszę rozdział <w końcu ;-;>
Jestem strasznie wkręcona w grę "Five Nights at Freddie's", strasznie lubię oglądać Let's Play'e z tej gry i wszystkimi teoriami i spekulacjami na jej temat. Mój ulubieniec to Foxy ^^
Na koniec tylko dodam, że bardzo wam dziękuję za 2500 Wejść! Obiecuję że napiszę ten rozdział w tym roku! (Tak sobie wyobrażam was kiedy to czytacie xD).
A kolejne zdanie mogę napisać dopiero tutaj,
Jestem strasznie wkręcona w grę "Five Nights at Freddie's", strasznie lubię oglądać Let's Play'e z tej gry i wszystkimi teoriami i spekulacjami na jej temat. Mój ulubieniec to Foxy ^^
Na koniec tylko dodam, że bardzo wam dziękuję za 2500 Wejść! Obiecuję że napiszę ten rozdział w tym roku! (Tak sobie wyobrażam was kiedy to czytacie xD).

jak cudnie :) To w sumie tyle, pa c;
niedziela, 2 listopada 2014
Cienie #6
Siedziałam wraz z Isabelle i Fredem oglądając na łóżku telewizor. Nagle do mojej głowy przyszedł.. Świetny pomysł. Spojrzałam chwilę na Freda a następnie powiedziałam;
-Nie uważasz, że powinniśmy pojechać na zakupy? Kupilibyśmy łóżko dla Isabelle, książki i ubrania dla niej.
-Jasne.Pójdę tylko po kluczyki..-powiedział i wyszedł. Ubrałyśmy z Izzy płaszcze i wyszłyśmy na dwór. Wsiedliśmy do samochodu. Gdy znaleźliśmy się pod centrum handlowym odpięłam pas Izzy i swój. Latałyśmy po sklepach w poszukiwaniu jakichś ciuchów i powiem.. Znalazłyśmy ich dużo. Potem kupiłyśmy wiele książek. Łóżko było najtrudniejszą rzeczą do znalezienia, ale dla chcącego nic trudnego. Przy okazji kupiliśmy też półkę na książki. Z całym ładunkiem wsiedliśmy do samochodu i po paru minutach z powrotem znaleźliśmy się w domu. Fred wniósł łóżko na górę a ja inne drobiazgi. Ustawiliśmy półkę na książki a potem rozpakowałam ubrania Izzy i wsadziłam je do swojej szafy.
Weszłam do swojej pracowni i malowałam. Gdy skończyłam powiesiłam go. Patrzyłam na niego chwilę.
-Daphne nauczysz mnie malować?-zapytała. Odskoczyłam jak oparzona i.westchnęłam.
-Jasne. Chodź.-Namalowała Melody. Wyszło to jej bardzo ładnie jak na 6 letnią dziewczynkę.
-Chcę go na ścianie!-wykrzyknęła. Wzięłam obraz i powiesiłam nad jej łóżkiem.
-Podoba ci się twoje dzieło?-zapytałam. Ona tylko spojrzała na mnie i przytaknęła.
-Bardzo. Mam nadzieję, że kiedyś będę malowała tak ładne obrazki jak twoje!-Izzy odeszła a ja położyłam się na łóżku i wyjęłam z kieszeni telefon.
-Nie uważasz, że powinniśmy pojechać na zakupy? Kupilibyśmy łóżko dla Isabelle, książki i ubrania dla niej.
-Jasne.Pójdę tylko po kluczyki..-powiedział i wyszedł. Ubrałyśmy z Izzy płaszcze i wyszłyśmy na dwór. Wsiedliśmy do samochodu. Gdy znaleźliśmy się pod centrum handlowym odpięłam pas Izzy i swój. Latałyśmy po sklepach w poszukiwaniu jakichś ciuchów i powiem.. Znalazłyśmy ich dużo. Potem kupiłyśmy wiele książek. Łóżko było najtrudniejszą rzeczą do znalezienia, ale dla chcącego nic trudnego. Przy okazji kupiliśmy też półkę na książki. Z całym ładunkiem wsiedliśmy do samochodu i po paru minutach z powrotem znaleźliśmy się w domu. Fred wniósł łóżko na górę a ja inne drobiazgi. Ustawiliśmy półkę na książki a potem rozpakowałam ubrania Izzy i wsadziłam je do swojej szafy.
Weszłam do swojej pracowni i malowałam. Gdy skończyłam powiesiłam go. Patrzyłam na niego chwilę.
-Daphne nauczysz mnie malować?-zapytała. Odskoczyłam jak oparzona i.westchnęłam.
-Jasne. Chodź.-Namalowała Melody. Wyszło to jej bardzo ładnie jak na 6 letnią dziewczynkę.
-Chcę go na ścianie!-wykrzyknęła. Wzięłam obraz i powiesiłam nad jej łóżkiem.
-Podoba ci się twoje dzieło?-zapytałam. Ona tylko spojrzała na mnie i przytaknęła.
-Bardzo. Mam nadzieję, że kiedyś będę malowała tak ładne obrazki jak twoje!-Izzy odeszła a ja położyłam się na łóżku i wyjęłam z kieszeni telefon.
1 nowa wiadomość
Od:Rosha
Nie chcę Ci zawracać głowy, ale..
Musimy się jutro spotkać.
To ważne.
Rosha ♥
Ciekawe co jest tak ważne. Ma jakieś kłopoty? Czy to może chodzi o coś.. Zupełnie innego. Nie wiedziałam w tej chwili co myśleć. Wyciszyłam telefon. Poszłam do łazienki, weszłam pod prysznic i odkręciłam kurek z ciepłą wodą. Nie chcąc myśleć o tym co Rosha ma mi ważnego do przekazania próbowałam myśleć o czymś innym. Wzięłam ręcznik, zawinęłam się w niego i włożyłam stopy w kapcie. Podreptałam do pokoju i ubrałam się w piżamę. Było piekielnie zimno, więc rozpaliłam w kominku. Izzy z Fredem wybyli gdzieś więc byłam sama. Usłyszałam pukanie do drzwi. Zerknęłam przez okno kto to może być i.. Szczerze zdziwiłam się. Była to Alicja. Natychmiastowo zeszłam i otworzyłam drzwi. Jak na złość nie było nikogo. Spojrzałam na bruk i zobaczyłam kopertę. Podniosłam ją i szybko zamknęłam drzwi. Napisane było "Od Alicji." Otworzyłam kopertę a potem przeczytałam treść listu.
Fred.
Nie spodziewałeś się, że napiszę do ciebie list?
Ja także się nie spodziewałam.
Myśli moje krążyły gdzie indziej
a ręce pisały.
Więc pytanie mam do ciebie.
Czy może jednak kochać mnie będziesz?
xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Ostatnia linijka cała była skreślona. Wzięłam list i schowałam go do szafki nocnej w moim pokoju. Włączyłam telewizor. Niedługo po tym przyszli Isabelle i Fred. Uśpiłam dziewczynkę i położyłam ją w jej łóżku. Przytuliłam się do blondyna. Nieśmiało zapytałam
-Czy ty.. Kontaktujesz się z Alicją?
-Ani nie ani tak. Czasami tylko na korytarzu powiemy sobie zwykłe Cześć. A czemu pytasz?-po chwili dodał-Chyba nie jesteś zazdrosna?
-Euch.. Może trochę.
-Przecież wiesz, że nikogo prócz ciebie nie kocham. A jeżeli wcześniej tego nie wiedziałaś to teraz ci to uświadamiam.-spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się lekko.
-Lubię bardzo takie wiadomości z twojej strony.
-Pomimo tego, że za każdym razem ci to uświadamiam?
-Tak.-Pocałowałam go i usiadłam się na łóżku.Porozmawiałam trochę z Fredem i poszłam do swojego łóżka spać.
***
Witam was.
Polsat sobie nie odpuści. Chyba o tym wiecie :)
A teraz następujące pytania które pewnie po przeczytaniu tego sobie zadajecie.
Co tak ważnego ma do przekazania Rosha?
Co skreśliła Alicja?
Myślę, że na jedno z pytań.. Odpowiem wkrótce.
xxIza
wtorek, 28 października 2014
Cienie #5
Obudził mnie mój kot, Alec. Oczywiście, mruczał okropnie głośno, a jego czarne, aksamitne futerko lśniło. Jego jasno-niebieskie oczy błyszczały, gdy na mnie patrzył. Miał wyjątkowo dobry humor, w przeciwieństwie do mnie. Czułam się wyjątkowo paskudnie, miałam migrenę, a po wczorajszych wydarzeniach... No cóż, chyba każdy z nas współczuł Isabelle.
Wstałam z łóżka i pogłaskałam Aleca. Mruczał jeszcze głośniej. Żeby za mną nie poszedł, musiałam odwrócić jego uwagę jedzeniem, tak więc nakarmiłam go i ukradkiem wymknęłam się z pokoju. Wzięłam długi, ciepły prysznic, ubrałam się w zestaw nr 6. Gdy wyszłam z łazienki, pod drzwiami zastałam Isabelle.
-Cześć... Izzy. Kogo szukasz? - spytałam.
-Hej, Velmo. Chciała po prostu wejść. Pewnie zaraz zjemy śniadanko. - dziewczynka uśmiechnęła się od ucha do ucha.
-A co chciałabyś zjeść?
-Omlet... - miała rozmarzony wzrok.
Wróciłam do pokoju. Mimo, że dobrze było wiedzieć, że Kudłaty w końcu może spać, i tak zaraz by się obudził... Szturchnęłam go parę razy, aż w końcu otworzył oczy, wciąż białe. Mrużył je chwilę, aż w końcu uśmiechnął się obojętnie.
-Czego chcesz, zła kobieto? Czemu budzisz mnie o tej porze? - spytał.
-Śniadanie samo się nie zrobi. - rzuciłam.
-A więc jestem dla ciebie tylko marnym kucharzem?! - udawał oburzenie.
-Nie. - chwilę milczałam. - Jesteś bardzo dobrym kucharzem.
Na te słowa uśmiechnął się ciepło i wstał szybko z łóżka, przeprał się w minutę, umył żeby i zszedł do kuchni.
-Na co masz ochotę? - spytał.
-Isabelle wspominała o omlecie...
-Isabelle... Ach, tak, mała Izzy. No, to biorę się do ciężkiej pracy.
-Ciężkiej? Zajmie ci to najwyżej pół godziny.
-Cicho! - syknął.
Tak jak powiedziałam, tak też się stało. Nie minęło wiele czasu, a wszyscy mogliśmy się delektować omletem. Miło było zjeść razem śniadanie. W ósemkę.
Mimo wszystko, nie wspominałam ani słowem z Kudłatym o tym, dlaczego nas nie było, i co się wydarzyło. Tym prościej było to ukryć, że oni nic nie podejrzewali, a on zawsze zakładał soczewki. Gdy skończyliśmy jeść, zostałam tylko ja i Kudłaty.
-Wiesz, że musimy tam wrócić, prawda? - spytałam, zmywając naczynia.
-Mimo wszystko, na razie mam ochotę odpocząć. Dobrze wiesz, że tym razem to nie jest zwykły facet w masce. - rzucił.
-Ale... I tak chcę tam wrócić.
-No... dobrze. To kiedy ruszamy?
-Zaraz. - uśmiechnęłam się promiennie. - Skończę tylko zmywać.
Po pewnym czasie byliśmy na miejscu. Kudłaty patrzył swoimi jasnymi oczami na kościół. Twarz miał ponurą, wyglądał na starszego niż w rzeczywistości.
-Nie ma na co czekać. - powiedział po chwili z cieniem uśmiechu na twarzy.
Głównym celem naszej ekspedycji do katakumb było zbadanie tajemniczej krypty. Mimo, że na razie żadne demony nas niepokoiły, atmosfera tego miejsca była jeszcze dziwniejsza niż wcześniej. Była to zmiana dobrze odczuwalna, mimo to, dotąd nie mogę opisać jej słowami. Chyba, że poprzednie zdanie można uznać za opis. Nie było widać żadnych oznak życia, cienie nie zwracały na nas uwagi. Właściwie, to nie robiły tego, bo ich nie było. I to mnie niepokoiło.
Drogę do tamtej krypty znałam na pamięć. Nie wiemy, co nas podkusiło, ale postanowiliśmy się rozdzielić. Kudłaty miał przejrzeć wcześniejsze krypty, natomiast ja skierowałam się prosto do tej ze zwierciadłem. Gdy tylko postawiłam stopę w jej "progu", coś się zmieniło. Ale tym razem, wszystko rozbłysło, podczas gdy ostatnim razem zapanowały ciemności egipskie. Zwierciadło, które ostatnio widzieliśmy, tym razem widziałam bardzo dokładnie. Nie było aż tak wielkie, jak nam się wydawało, ale tym razem stało. Jego rama emanowała błękitnym światłem, które oślepiło nas poprzednio, zaś samo lustro przyciągało mnie do siebie, mówiąc jakby zbliż się, nie ociągaj się, dotknij! Przez chwilę czułam, jakbym straciła kontrolę nad własnym ciałem, a do powierzchni lustra przyciągała mnie niewidzialna siła. Gdy go dotknęłam, odbicie rozmazało się. Światło znów zgasło, a jeden z cieni wepchnął mnie prosto w nie. Przeszłam przez zwierciadło i znalazłam się w małym pokoju, a ostatnim dźwiękiem, jaki zdołał wydobyć się z mojego gardła, był cichy okrzyk.
To, co działo się w krypcie, widziałam wszystko przez zwierciadło, które teraz okazało się być lustrem weneckim. Próbowałam się wydostać, ale jego powierzchnia tylko lekko się rozmywała na ułamek sekundy, żeby zaraz powrócić do normalności. Po chwili walenia w tę niewidoczną barierę, wszystko zaczęło wirować, a ja runęłam na ziemię. Nagle znalazłam się w małym pomieszczeniu. Wiedziałam, co to będzie. Projekcje moich najgorszych wizji. Pierwszą znałam doskonale, męczyła mnie często w snach. Utknęłam we wraku samolotu, który spadł do oceanu. Luki <mam nadzieję, że tak nazywają się te okienka...> zaraz pękną, a ja utonę. Zaczęła szybko oddychać. Co, jeśli te wszystkie wizje są prawdą, i naprawdę zginę?, pomyślałam. Widziałam, jak szkło okien pęka, a za dosłownie sekundę wylał się na mnie hektolitry wody. Już za chwilę stałam na klifie i patrzyłam w dół. Nagle poczułam ręce, które popchnęły mnie w przepaść, a gdy spadałam na rychłą śmierć, sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Gdy byłam metr nad ziemią, zatrzymałam się i znalazłam się znów w małym, ciemnym pokoju.
-Velma! - usłyszałam. Jego twarz była chorobliwie blada, a ja mój nierówny oddech zamienił się w spazmy. On przytulił mnie mocno i uśmiechnął się czule. - Już dobrze. - powiedział. Ale gdy spojrzałam mu w oczy, ujrzałam w nich coś dziwnego, nieznajomego, jednak nie przejęłam się w tym i wtuliłam w jego pierś. Gdy uspokajałam się w jego ramionach, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w jego bicie serca. Nagle poczułam ostry ból w okolicach klatki piersiowej, a on odsunął się ode mnie. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że już nie uśmiecha się krzepiąco - jego twarz wykrzywił grymas, przypominający uśmiech z lustra. Wolno skierowałam głowę do tyłu. W moich plecach widniała ciężka rana, która sprawiała, że po całym moich plecach spływała krew. Odwróciłam się. W lewej ręce trzymał zakrwawiony nóż. Gdy spojrzałam mu w oczy, zrobiło mi się słabo, tak, że prawie upadłam. Mimo swego postępku, on mnie złapał, tylko po to, żeby dźgnąć mnie w brzuch i puścić. Skuliłam się i położyłam. Ostatnie, co zobaczyłam, zanim zemdlałam, to czarna sylwetka "Kudłatego", i gardłowy głos, dobiegający z oddali.
-Witaj i żegnaj w świecie Lustra, Velmo Dinkley.
Wstałam z łóżka i pogłaskałam Aleca. Mruczał jeszcze głośniej. Żeby za mną nie poszedł, musiałam odwrócić jego uwagę jedzeniem, tak więc nakarmiłam go i ukradkiem wymknęłam się z pokoju. Wzięłam długi, ciepły prysznic, ubrałam się w zestaw nr 6. Gdy wyszłam z łazienki, pod drzwiami zastałam Isabelle.
-Cześć... Izzy. Kogo szukasz? - spytałam.
-Hej, Velmo. Chciała po prostu wejść. Pewnie zaraz zjemy śniadanko. - dziewczynka uśmiechnęła się od ucha do ucha.
-A co chciałabyś zjeść?
-Omlet... - miała rozmarzony wzrok.
Wróciłam do pokoju. Mimo, że dobrze było wiedzieć, że Kudłaty w końcu może spać, i tak zaraz by się obudził... Szturchnęłam go parę razy, aż w końcu otworzył oczy, wciąż białe. Mrużył je chwilę, aż w końcu uśmiechnął się obojętnie.
-Czego chcesz, zła kobieto? Czemu budzisz mnie o tej porze? - spytał.
-Śniadanie samo się nie zrobi. - rzuciłam.
-A więc jestem dla ciebie tylko marnym kucharzem?! - udawał oburzenie.
-Nie. - chwilę milczałam. - Jesteś bardzo dobrym kucharzem.
Na te słowa uśmiechnął się ciepło i wstał szybko z łóżka, przeprał się w minutę, umył żeby i zszedł do kuchni.
-Na co masz ochotę? - spytał.
-Isabelle wspominała o omlecie...
-Isabelle... Ach, tak, mała Izzy. No, to biorę się do ciężkiej pracy.
-Ciężkiej? Zajmie ci to najwyżej pół godziny.
-Cicho! - syknął.
Tak jak powiedziałam, tak też się stało. Nie minęło wiele czasu, a wszyscy mogliśmy się delektować omletem. Miło było zjeść razem śniadanie. W ósemkę.
Mimo wszystko, nie wspominałam ani słowem z Kudłatym o tym, dlaczego nas nie było, i co się wydarzyło. Tym prościej było to ukryć, że oni nic nie podejrzewali, a on zawsze zakładał soczewki. Gdy skończyliśmy jeść, zostałam tylko ja i Kudłaty.
-Wiesz, że musimy tam wrócić, prawda? - spytałam, zmywając naczynia.
-Mimo wszystko, na razie mam ochotę odpocząć. Dobrze wiesz, że tym razem to nie jest zwykły facet w masce. - rzucił.
-Ale... I tak chcę tam wrócić.
-No... dobrze. To kiedy ruszamy?
-Zaraz. - uśmiechnęłam się promiennie. - Skończę tylko zmywać.
Po pewnym czasie byliśmy na miejscu. Kudłaty patrzył swoimi jasnymi oczami na kościół. Twarz miał ponurą, wyglądał na starszego niż w rzeczywistości.
-Nie ma na co czekać. - powiedział po chwili z cieniem uśmiechu na twarzy.
Głównym celem naszej ekspedycji do katakumb było zbadanie tajemniczej krypty. Mimo, że na razie żadne demony nas niepokoiły, atmosfera tego miejsca była jeszcze dziwniejsza niż wcześniej. Była to zmiana dobrze odczuwalna, mimo to, dotąd nie mogę opisać jej słowami. Chyba, że poprzednie zdanie można uznać za opis. Nie było widać żadnych oznak życia, cienie nie zwracały na nas uwagi. Właściwie, to nie robiły tego, bo ich nie było. I to mnie niepokoiło.
Drogę do tamtej krypty znałam na pamięć. Nie wiemy, co nas podkusiło, ale postanowiliśmy się rozdzielić. Kudłaty miał przejrzeć wcześniejsze krypty, natomiast ja skierowałam się prosto do tej ze zwierciadłem. Gdy tylko postawiłam stopę w jej "progu", coś się zmieniło. Ale tym razem, wszystko rozbłysło, podczas gdy ostatnim razem zapanowały ciemności egipskie. Zwierciadło, które ostatnio widzieliśmy, tym razem widziałam bardzo dokładnie. Nie było aż tak wielkie, jak nam się wydawało, ale tym razem stało. Jego rama emanowała błękitnym światłem, które oślepiło nas poprzednio, zaś samo lustro przyciągało mnie do siebie, mówiąc jakby zbliż się, nie ociągaj się, dotknij! Przez chwilę czułam, jakbym straciła kontrolę nad własnym ciałem, a do powierzchni lustra przyciągała mnie niewidzialna siła. Gdy go dotknęłam, odbicie rozmazało się. Światło znów zgasło, a jeden z cieni wepchnął mnie prosto w nie. Przeszłam przez zwierciadło i znalazłam się w małym pokoju, a ostatnim dźwiękiem, jaki zdołał wydobyć się z mojego gardła, był cichy okrzyk.
To, co działo się w krypcie, widziałam wszystko przez zwierciadło, które teraz okazało się być lustrem weneckim. Próbowałam się wydostać, ale jego powierzchnia tylko lekko się rozmywała na ułamek sekundy, żeby zaraz powrócić do normalności. Po chwili walenia w tę niewidoczną barierę, wszystko zaczęło wirować, a ja runęłam na ziemię. Nagle znalazłam się w małym pomieszczeniu. Wiedziałam, co to będzie. Projekcje moich najgorszych wizji. Pierwszą znałam doskonale, męczyła mnie często w snach. Utknęłam we wraku samolotu, który spadł do oceanu. Luki <mam nadzieję, że tak nazywają się te okienka...> zaraz pękną, a ja utonę. Zaczęła szybko oddychać. Co, jeśli te wszystkie wizje są prawdą, i naprawdę zginę?, pomyślałam. Widziałam, jak szkło okien pęka, a za dosłownie sekundę wylał się na mnie hektolitry wody. Już za chwilę stałam na klifie i patrzyłam w dół. Nagle poczułam ręce, które popchnęły mnie w przepaść, a gdy spadałam na rychłą śmierć, sekundy dłużyły się niemiłosiernie. Gdy byłam metr nad ziemią, zatrzymałam się i znalazłam się znów w małym, ciemnym pokoju.
-Velma! - usłyszałam. Jego twarz była chorobliwie blada, a ja mój nierówny oddech zamienił się w spazmy. On przytulił mnie mocno i uśmiechnął się czule. - Już dobrze. - powiedział. Ale gdy spojrzałam mu w oczy, ujrzałam w nich coś dziwnego, nieznajomego, jednak nie przejęłam się w tym i wtuliłam w jego pierś. Gdy uspokajałam się w jego ramionach, zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w jego bicie serca. Nagle poczułam ostry ból w okolicach klatki piersiowej, a on odsunął się ode mnie. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że już nie uśmiecha się krzepiąco - jego twarz wykrzywił grymas, przypominający uśmiech z lustra. Wolno skierowałam głowę do tyłu. W moich plecach widniała ciężka rana, która sprawiała, że po całym moich plecach spływała krew. Odwróciłam się. W lewej ręce trzymał zakrwawiony nóż. Gdy spojrzałam mu w oczy, zrobiło mi się słabo, tak, że prawie upadłam. Mimo swego postępku, on mnie złapał, tylko po to, żeby dźgnąć mnie w brzuch i puścić. Skuliłam się i położyłam. Ostatnie, co zobaczyłam, zanim zemdlałam, to czarna sylwetka "Kudłatego", i gardłowy głos, dobiegający z oddali.
-Witaj i żegnaj w świecie Lustra, Velmo Dinkley.
* * *
Wiem, że znowu wieki nie było rozdziału, ale zdradzę wam rąbek tajemnicy - następny rozdział napiszę z perspektywy Kudłatego, i pewnie nie będzie szczególnie długi, ale myślę, że wam się spodoba ;3 I mam też nadzieję, że ten Wam się spodobał xD Serio, pisałam go już tyle czasu, że nie wiem już, jakie głupoty tu popisałam xD Pa c:
sobota, 18 października 2014
Cienie #4
Założyłam strój wiedźmy i zaczęłam w łazience malować się.Wzięłam moją torebkę i zeszłam na dół do kuchni. Sprawdziłam czy mam marker i płyty do rozdania okazało się, że jednak spakowałam. Poczekałam chwilę na ekipę. Gdy mieliśmy już wychodzić Fred zaczął dyskusję.
-Nie za krótką masz tą sukienkę?
-Nie. Jest odpowiednia.
-Nie masz innej?
-Jeżeli ci nie odpowiada to idziesz pieszo.
-Dobra, dobra.-podniósł ręce do góry- Możemy już jechać?
-Oczywiście.-odpowiedziałam. Po paru minutach przyjechaliśmy na miejsce. Podałam torebkę prowadzącemu a następnie weszłam na scenę. Po krótkim przywitaniu zaczęłam śpiewać "Nieodporny rozum"
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
Wyłoniłeś się z tłumu,
gdy ulicą beztrosko szłam.
Twoje światło (O!) poraziło mnie w dzień.
Twój oddech to mój tlen,
który we mnie ma swe lokum.
A ja wpadłam w niepokój!
No bo jak mogę chcieć
myśleć o kimś kto nie zna mnie?
Brak mi Twego widoku...
Nieodporny mam rozum. (Mam rozum......)
Zasypiam myśląc o tym, jak odezwać się . Oł...
Zasypiam myśląc o tym, że... jesteś niedaleko gdzieś.
Dokąd więc biegnę?
Choć wcale nie chcę,
me serce bije tak zawzięcie.
Wypełniam przestrzeń
zwykłym powietrzem,
szukając tego, co zwą
pozornie szczęściem.
-I razem!-krzyknęłam. Gdy wypowiedziałam pierwsze słowo ucichłam. I widownia śpiewała.. Cudownie. Zasypiam myśląc o tym, jak odezwać się . Oł...
Zasypiam myśląc o tym, że... jesteś niedaleko gdzieś.
Dokąd więc biegnę?
Choć wcale nie chcę,
me serce bije tak zawzięcie.
Wypełniam przestrzeń
zwykłym powietrzem,
szukając tego, co zwą
pozornie szczęściem.
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
Namieszałeś w mojej głowie.
Jednym gestem, jednym słowem...
Nie musisz przynosić mi fiołków i bzów,
Wystarczy mi, że jesteś tu.
Namieszałeś w mojej głowie.
Jednym gestem, jednym słowem...
Nie musisz przynosić mi fiołków i bzów,
Wystarczy mi, że jesteś tu.
-A teraz zapraszam na scenę Freda! Zaśpiewa ze mną zupełnie nową piosenkę pt "Tu i Teraz"
Fred:
Widzę Cię pierwszy raz,
a jakbym znał już Twoją twarz.
Tyle ludzi tutaj jest,
ja tylko Ciebie widzę.
Daphne:
Prawie wszystko różni nas,
a tak się dobrze spędza czas.
Nie ma co tłumaczyć się,
co nam się dzieje każdy wie.
Fred:
Żałuję, że to nie ja będę z Tobą budzić się
Razem:
Niedobrze dobrali nas, ale tu i teraz potrzebuję Ciebie,
tylko Ciebie chcę.
Fred:
Trudno zrozumieć, że właśnie Ty
poprzewracałaś w głowie mi.
Daphne:
Spóźniony Ty, za szybka ja,
komuś na górze nie wyszedł plan.
Fred:
Żałuję, że to nie ja będę z Tobą budzić się
Razem:
Niedobrze dobrali nas, ale tu i teraz potrzebuję Ciebie,
tylko Ciebie chcę.
Spojrzał mi mi w oczy i zaśpiewał;
Fred:
Nie mogę uwierzyć, że
tak ciągle za mało Cię.
Razem:
Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo mocno..
Potrzebuję Ciebie.
Potrzebuję Cię.
Fred zszedł ze sceny. Powiedziałam do widowni;
-Teraz może będzie jakaś.. Bardziej kosmiczna piosenka!- rzuciłam kapelusz za siebie i zespół już grał E.T.
Sen, trans,
Co się dzieje?
Mówić ci szatanie, a może aniele.
Krok w przód, dotyk dłoni.
Chyba się unoszę w stronę światła, proszę.
W ten głos, boję się.
Boski w swej inności, kochanek z przyszłości.
Dziwne DNA, oni nie pojmują....
Przybywasz tu z pośród gwiazd,
Nie z tej galaktyki.
Olśniłeś mnie raz
I chcę z Tobą móc iść,
Zabierz mnie tam gdzie blask!
Całuj, ca-ca-łuj mnie!
Miłością mnie nakłuwaj,
Trucizną zatruwaj!
Weź mnie, we-we-weź mnie!
Chcę być twą ofiarą,
Możesz wziąć mnie całą!
Oh, wiem!
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną!
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd!
Twój głos, przyciąga mnie.
Siły masz też wiele,
Tchnij mnie swym laserem.
Smak ust jak we śnie,
Zaraz oszaleję!
Przybywasz tu z pośród gwiazd,
Nie z tej galaktyki.
Olśniłeś mnie raz
I chcę z Tobą móc iść,
Zabierz mnie tam gdzie blask!
Całuj , ca-ca-łuj mnie!
Miłością mnie nakłuwaj,
Trucizną zatruwaj!
Weź mnie, we-we-weź mnie!
Chcę być twą ofiarą,
Możesz wziąć mnie całą!
Oh, wiem !
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną!
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd!
Czas byś mnie wprowadził,
Na kolejny poziom.
Ty jesteś tworem gwiazd.
Chcę się przechadzać chmurami,
Latać przed wirem ziemi.
Dla Ciebie stracę dom!
Doooom!
Całuj , ca-ca-łuj mnie!
Miłością mnie nakłuwaj,
Trucizną zatruwaj!
Weź mnie, we-we-weź mnie!
Chcę być twą ofiarą,
Możesz wziąć mnie całą!
Oh, wiem!
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną!
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd!
Weź mnie daleko stąd.
Weź mnie daleko stąd.
Oh, wiem!
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd.
Zagraliśmy jeszcze kilka piosenek gdy ktoś inny miał występować. Rozrzuciłam w różne strony płyty i zeszłam ze sceny. Razem z Velmą udałyśmy się do jakieś małej knajpki zamówić frytki. Gdy odchodziłyśmy z dwoma tacami podeszła do nas dziewczynka.
-Przepraszam, ale czy widziałyście moją mamę?-zapytała.
-Niestety nie. Jak się nazywasz?-uśmiechnęłam się.
-Izzy Narrot. Miło mi.-odpowiedziała również się uśmiechając. Zamieniłyśmy jeszcze kilka zdań po czym zaprowadziłam ją do przyjaciół. Zjadła z nami i chwilę później rozległ się głośny huk. Wszyscy włącznie z Isabelle pobiegliśmy na miejsce wypadku.
-Moi rodzice!-krzyknęła Izzy. Przytuliłam ją mocno do siebie. Z jej oczu lały się wodospady łez. Po krótkich przesłuchaniach pojechaliśmy na komisariat. Szeryf pozwolił żebyśmy ją wzięli do siebie. Szybko znaleźliśmy się w domu. Zrobiłam kanapki dla Izzy i dałam jej do zjedzenia. Gdy weszłyśmy do pokoju mojego i Freda od razu powitała nas Melody.
-Słodka.-powiedziała Izzy.
-Prawda.
-Od kiedy ją masz?
-Od.. niedawna.-Położyłam ją spać i jakoś.. Zasnęłam razem z nią.
-Nie za krótką masz tą sukienkę?
-Nie. Jest odpowiednia.
-Nie masz innej?
-Jeżeli ci nie odpowiada to idziesz pieszo.
-Dobra, dobra.-podniósł ręce do góry- Możemy już jechać?
-Oczywiście.-odpowiedziałam. Po paru minutach przyjechaliśmy na miejsce. Podałam torebkę prowadzącemu a następnie weszłam na scenę. Po krótkim przywitaniu zaczęłam śpiewać "Nieodporny rozum"
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
Wyłoniłeś się z tłumu,
gdy ulicą beztrosko szłam.
Twoje światło (O!) poraziło mnie w dzień.
Twój oddech to mój tlen,
który we mnie ma swe lokum.
A ja wpadłam w niepokój!
No bo jak mogę chcieć
myśleć o kimś kto nie zna mnie?
Brak mi Twego widoku...
Nieodporny mam rozum. (Mam rozum......)
Zasypiam myśląc o tym, jak odezwać się . Oł...
Zasypiam myśląc o tym, że... jesteś niedaleko gdzieś.
Dokąd więc biegnę?
Choć wcale nie chcę,
me serce bije tak zawzięcie.
Wypełniam przestrzeń
zwykłym powietrzem,
szukając tego, co zwą
pozornie szczęściem.
-I razem!-krzyknęłam. Gdy wypowiedziałam pierwsze słowo ucichłam. I widownia śpiewała.. Cudownie. Zasypiam myśląc o tym, jak odezwać się . Oł...
Zasypiam myśląc o tym, że... jesteś niedaleko gdzieś.
Dokąd więc biegnę?
Choć wcale nie chcę,
me serce bije tak zawzięcie.
Wypełniam przestrzeń
zwykłym powietrzem,
szukając tego, co zwą
pozornie szczęściem.
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
O,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł...
O,o,o,o,o,oł... o, o, ou...
Namieszałeś w mojej głowie.
Jednym gestem, jednym słowem...
Nie musisz przynosić mi fiołków i bzów,
Wystarczy mi, że jesteś tu.
Namieszałeś w mojej głowie.
Jednym gestem, jednym słowem...
Nie musisz przynosić mi fiołków i bzów,
Wystarczy mi, że jesteś tu.
-A teraz zapraszam na scenę Freda! Zaśpiewa ze mną zupełnie nową piosenkę pt "Tu i Teraz"
Fred:
Widzę Cię pierwszy raz,
a jakbym znał już Twoją twarz.
Tyle ludzi tutaj jest,
ja tylko Ciebie widzę.
Daphne:
Prawie wszystko różni nas,
a tak się dobrze spędza czas.
Nie ma co tłumaczyć się,
co nam się dzieje każdy wie.
Fred:
Żałuję, że to nie ja będę z Tobą budzić się
Razem:
Niedobrze dobrali nas, ale tu i teraz potrzebuję Ciebie,
tylko Ciebie chcę.
Fred:
Trudno zrozumieć, że właśnie Ty
poprzewracałaś w głowie mi.
Daphne:
Spóźniony Ty, za szybka ja,
komuś na górze nie wyszedł plan.
Fred:
Żałuję, że to nie ja będę z Tobą budzić się
Razem:
Niedobrze dobrali nas, ale tu i teraz potrzebuję Ciebie,
tylko Ciebie chcę.
Spojrzał mi mi w oczy i zaśpiewał;
Fred:
Nie mogę uwierzyć, że
tak ciągle za mało Cię.
Razem:
Nie mogę uwierzyć, że tak bardzo mocno..
Potrzebuję Ciebie.
Potrzebuję Cię.
Fred zszedł ze sceny. Powiedziałam do widowni;
-Teraz może będzie jakaś.. Bardziej kosmiczna piosenka!- rzuciłam kapelusz za siebie i zespół już grał E.T.
Sen, trans,
Co się dzieje?
Mówić ci szatanie, a może aniele.
Krok w przód, dotyk dłoni.
Chyba się unoszę w stronę światła, proszę.
W ten głos, boję się.
Boski w swej inności, kochanek z przyszłości.
Dziwne DNA, oni nie pojmują....
Przybywasz tu z pośród gwiazd,
Nie z tej galaktyki.
Olśniłeś mnie raz
I chcę z Tobą móc iść,
Zabierz mnie tam gdzie blask!
Całuj, ca-ca-łuj mnie!
Miłością mnie nakłuwaj,
Trucizną zatruwaj!
Weź mnie, we-we-weź mnie!
Chcę być twą ofiarą,
Możesz wziąć mnie całą!
Oh, wiem!
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną!
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd!
Twój głos, przyciąga mnie.
Siły masz też wiele,
Tchnij mnie swym laserem.
Smak ust jak we śnie,
Zaraz oszaleję!
Przybywasz tu z pośród gwiazd,
Nie z tej galaktyki.
Olśniłeś mnie raz
I chcę z Tobą móc iść,
Zabierz mnie tam gdzie blask!
Całuj , ca-ca-łuj mnie!
Miłością mnie nakłuwaj,
Trucizną zatruwaj!
Weź mnie, we-we-weź mnie!
Chcę być twą ofiarą,
Możesz wziąć mnie całą!
Oh, wiem !
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną!
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd!
Czas byś mnie wprowadził,
Na kolejny poziom.
Ty jesteś tworem gwiazd.
Chcę się przechadzać chmurami,
Latać przed wirem ziemi.
Dla Ciebie stracę dom!
Doooom!
Całuj , ca-ca-łuj mnie!
Miłością mnie nakłuwaj,
Trucizną zatruwaj!
Weź mnie, we-we-weź mnie!
Chcę być twą ofiarą,
Możesz wziąć mnie całą!
Oh, wiem!
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną!
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd!
Weź mnie daleko stąd.
Weź mnie daleko stąd.
Oh, wiem!
Kosmos to twój dom,
Twój dotyk włada mną
Nie znany mi to ląd,
Weź mnie daleko stąd.
Zagraliśmy jeszcze kilka piosenek gdy ktoś inny miał występować. Rozrzuciłam w różne strony płyty i zeszłam ze sceny. Razem z Velmą udałyśmy się do jakieś małej knajpki zamówić frytki. Gdy odchodziłyśmy z dwoma tacami podeszła do nas dziewczynka.
-Przepraszam, ale czy widziałyście moją mamę?-zapytała.
-Niestety nie. Jak się nazywasz?-uśmiechnęłam się.
-Izzy Narrot. Miło mi.-odpowiedziała również się uśmiechając. Zamieniłyśmy jeszcze kilka zdań po czym zaprowadziłam ją do przyjaciół. Zjadła z nami i chwilę później rozległ się głośny huk. Wszyscy włącznie z Isabelle pobiegliśmy na miejsce wypadku.
-Moi rodzice!-krzyknęła Izzy. Przytuliłam ją mocno do siebie. Z jej oczu lały się wodospady łez. Po krótkich przesłuchaniach pojechaliśmy na komisariat. Szeryf pozwolił żebyśmy ją wzięli do siebie. Szybko znaleźliśmy się w domu. Zrobiłam kanapki dla Izzy i dałam jej do zjedzenia. Gdy weszłyśmy do pokoju mojego i Freda od razu powitała nas Melody.
-Słodka.-powiedziała Izzy.
-Prawda.
-Od kiedy ją masz?
-Od.. niedawna.-Położyłam ją spać i jakoś.. Zasnęłam razem z nią.
wtorek, 14 października 2014
Cienie #3
Przez chwilę po prostu staliśmy, jak skamieniali. To było dziwne. Widziałam przecież cień, który schodził dokładnie tutaj.
-Wow... - szepnął tylko Kudłaty, a z jego ust wyleciała mgiełka. Co prawda, było tu podejrzanie zimno. Wręcz nienaturalnie chłodno i ciemno. Wydawało się, jakby ten mrok i mróz był spowodowany czymś, czego człowiek nigdy nie zdołałby pojąć. Szybko odrzuciłam tę myśl. Pamiętałam wszystko bardzo dokładnie - wszystkie duchy, widma, potwory i tego typu stwory, zazwyczaj okazywały się zwykłym człowiekiem, z mniej lub bardziej interesującym uzasadnieniem tego, co zrobili.
Wyciągnęłam komórkę z kieszeni. Zero zasięgu, ale przynajmniej bateria prawie cała. Włączyłam latarkę, ale nie chciałam brnąć w ciemność. Kudłaty jednak nie przejął się zbytnio tajemniczą aurą tego miejsca, tylko złapał mnie za rękę, wziął ode m nie komórkę i prawie że pobiegł przed siebie.
Katakumby nie wyglądały najgorzej. Ktoś musiał tu regularnie przychodzić i dbać o nie (co mnie trochę niepokoiło...). Co prawda, wąskie korytarze były mocno zakurzone, ale trupy były w doskonałym stanie. Przejrzeliśmy parę krypt, ale w żadnej nie znaleźliśmy nic interesującego.
Gdy wyszliśmy na korytarz z siódmej z kolei krypty, usłyszeliśmy bliski chichot. Kudłaty momentalnie wyłączył latarkę, a ja przylgnęłam do niego jeszcze bardziej. Trochę dalej, z, jak mi się wydawało, małego pomieszczenia, wyłaniał się blask. Blade i błękitne światło wypełniało właśnie tę kryptę, do której zmierzaliśmy. Kudłaty spojrzał mi głęboko w oczy, w których odbijała się niebieska poświata. Przytaknęłam, a on wziął mnie pod ramię. Brnęliśmy na wprost, starając się być jak najciszej.
Oślepił mnie błękitny płomień. Jarzył się nad czymś, co wyglądało jak ogromne lustro, ale nie odbijało nic. W środku było widać tylko ciemność. W krypcie czułam jeszcze większy niepokój, do niego doszło inne, nowe uczucie - strach. Wszystko to było przytłaczające. Wyciągnęłam dłoń i postawiłam krok naprzód, a płomień zgasł tak nagle, jak się pojawił. Wszystko zabłysło na kawałek sekundy, i zobaczyłam tylko uśmiech niczym u Kota z Cheshire w tym tajemniczym zwierciadle, który zaraz znikł, a wokół lustra zaczęły spowijać się czarne kształty, jakby dym. Stałam jak osłupiała, poczułam ostre kłucie w okolicach serca.
Na szczęście Kudłaty szybko się otrząsnął. Złapał mnie za rękę i wyciągnął z krypty. Mimo, że jego reakcja była szybka, płuca wypełniał mi ten dziwny dym, a w gardle czułam nieprzyjemne drapanie i zgagę. Zakryłam sobie usta dłonią i zaczęłam kasłać, chyba jak jeszcze nigdy. W dodatku poczułam mdłości. On jednak trzymał się lepiej ode mnie, brnął przez ciemność, ciągnąc mnie za sobą. Odwróciłam się na chwilę, i zobaczyłam, że to coś, to wcale nie był dym. Teraz wyglądało to raczej jak cień, albo swego rodzaju demon. Nie byłam już niczego pewna. Może to ten gaz sprawił, że widziałam co, co nie istniało? Nie, on też to zauważył. Mimo tego, w jakim byłam stanie, próbowałam sama biec, niestety, z marnym skutkiem. Starałam się jak mogłam, ale czułam się prawie jak sparaliżowana.
Byliśmy już prawie przy wyjściu, gdy przed nim zmaterializował się znikąd jeden z Cieni. Złapał go za koszulkę i uśmiechnął się przerażająco. Dalej krztusząc się, pełzłam dalej. Zobaczyłam w oczach Kudłatego coś takiego... Nienaturalnego. Był blady, jego oczy jaśniejsze niż wcześniej. Podczas gdy zwykle były ciemne, prawie, że czarne, teraz ich kolor zmienił się na jasno-szare. Z ogromnym trudem stanęłam na nogi i wyciągnęłam rękę przed siebie, a cień rozwiał się na wszystkie strony, w tym również przeszedł przeze mnie. Przez chwilę, wszystko było jasne, a, tak zwane cienie nie wyglądały już jak zwykłe opary. Miały ludzkie sylwetki, były białe, prawie przezroczyste. Jedyne co się wyróżniało, to ciemne, duże i smutne oczy. Wzrok minął po paru sekundach, gdy Kudłaty całkiem się otrząsnął. Objął mnie w talii i uniósł, a ja wspięłam się na górę, a potem sama, chociaż z trudem go wciągnęłam.
Zakrył szybko klapę. Wyszliśmy na zewnątrz. Było już całkiem ciemno, księżyc był w pełni. Wykasłałam prawie płuca i położyłam się na trawie. Spojrzałam na Kudłatego. On też nie czuł się za dobrze. Był cały zlany potem, i mimo, że odszedł na znaczną odległość, pod takim kontem widziałam, że wymiotował krwią. Otarła ręką usta i wrócił do mnie, położył się obok i ciężko oddychał. W głowie mi huczało.
-Jak się czujesz? - wyszeptałam po chwili milczenia.
-Jakby ktoś we mnie strzelał z karabinu maszynowego. A ty?
-Podobnie.
-Velmo, co to było? - gdybym stała, wzruszyłabym ramionami, ale leżałam.
-Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet, jak to logicznie wytłumaczyć. Ale na razie, mam serdecznie dość.
Kudłaty oparł się na łokciach i wpatrywał się we mnie, jakby chciał czytać mi w myślach. Przekręciłam się na boku i spojrzałam mu w oczy. Nadal były nienaturalnie jasne, może nawet jaśniejsze niż wcześniej. Z trudem wstałam i położyłam mu dłoń na policzku.
-Twoje oczy...
-Co takiego? - zdziwił się.
-Są białe.
Na te słowa wyciągnął komórkę i przejrzał się w niej.
-Cokolwiek by to było, to nie kolejny złodziej w masce. - skomentował i legł na ziemię, razem ze mną.
-Nie wracamy dzisiaj do domu. - szepnęłam.
-Masz szczęście, że to nie zima. - mimo wszystko zgodził się, a ja przysunęłam się.
I tak spędziliśmy noc. Nad nami niebo, a pod nami demony i ich ciche wycie potępieńców.
-Wow... - szepnął tylko Kudłaty, a z jego ust wyleciała mgiełka. Co prawda, było tu podejrzanie zimno. Wręcz nienaturalnie chłodno i ciemno. Wydawało się, jakby ten mrok i mróz był spowodowany czymś, czego człowiek nigdy nie zdołałby pojąć. Szybko odrzuciłam tę myśl. Pamiętałam wszystko bardzo dokładnie - wszystkie duchy, widma, potwory i tego typu stwory, zazwyczaj okazywały się zwykłym człowiekiem, z mniej lub bardziej interesującym uzasadnieniem tego, co zrobili.
Wyciągnęłam komórkę z kieszeni. Zero zasięgu, ale przynajmniej bateria prawie cała. Włączyłam latarkę, ale nie chciałam brnąć w ciemność. Kudłaty jednak nie przejął się zbytnio tajemniczą aurą tego miejsca, tylko złapał mnie za rękę, wziął ode m nie komórkę i prawie że pobiegł przed siebie.
Katakumby nie wyglądały najgorzej. Ktoś musiał tu regularnie przychodzić i dbać o nie (co mnie trochę niepokoiło...). Co prawda, wąskie korytarze były mocno zakurzone, ale trupy były w doskonałym stanie. Przejrzeliśmy parę krypt, ale w żadnej nie znaleźliśmy nic interesującego.
Gdy wyszliśmy na korytarz z siódmej z kolei krypty, usłyszeliśmy bliski chichot. Kudłaty momentalnie wyłączył latarkę, a ja przylgnęłam do niego jeszcze bardziej. Trochę dalej, z, jak mi się wydawało, małego pomieszczenia, wyłaniał się blask. Blade i błękitne światło wypełniało właśnie tę kryptę, do której zmierzaliśmy. Kudłaty spojrzał mi głęboko w oczy, w których odbijała się niebieska poświata. Przytaknęłam, a on wziął mnie pod ramię. Brnęliśmy na wprost, starając się być jak najciszej.
Oślepił mnie błękitny płomień. Jarzył się nad czymś, co wyglądało jak ogromne lustro, ale nie odbijało nic. W środku było widać tylko ciemność. W krypcie czułam jeszcze większy niepokój, do niego doszło inne, nowe uczucie - strach. Wszystko to było przytłaczające. Wyciągnęłam dłoń i postawiłam krok naprzód, a płomień zgasł tak nagle, jak się pojawił. Wszystko zabłysło na kawałek sekundy, i zobaczyłam tylko uśmiech niczym u Kota z Cheshire w tym tajemniczym zwierciadle, który zaraz znikł, a wokół lustra zaczęły spowijać się czarne kształty, jakby dym. Stałam jak osłupiała, poczułam ostre kłucie w okolicach serca.
Na szczęście Kudłaty szybko się otrząsnął. Złapał mnie za rękę i wyciągnął z krypty. Mimo, że jego reakcja była szybka, płuca wypełniał mi ten dziwny dym, a w gardle czułam nieprzyjemne drapanie i zgagę. Zakryłam sobie usta dłonią i zaczęłam kasłać, chyba jak jeszcze nigdy. W dodatku poczułam mdłości. On jednak trzymał się lepiej ode mnie, brnął przez ciemność, ciągnąc mnie za sobą. Odwróciłam się na chwilę, i zobaczyłam, że to coś, to wcale nie był dym. Teraz wyglądało to raczej jak cień, albo swego rodzaju demon. Nie byłam już niczego pewna. Może to ten gaz sprawił, że widziałam co, co nie istniało? Nie, on też to zauważył. Mimo tego, w jakim byłam stanie, próbowałam sama biec, niestety, z marnym skutkiem. Starałam się jak mogłam, ale czułam się prawie jak sparaliżowana.
Byliśmy już prawie przy wyjściu, gdy przed nim zmaterializował się znikąd jeden z Cieni. Złapał go za koszulkę i uśmiechnął się przerażająco. Dalej krztusząc się, pełzłam dalej. Zobaczyłam w oczach Kudłatego coś takiego... Nienaturalnego. Był blady, jego oczy jaśniejsze niż wcześniej. Podczas gdy zwykle były ciemne, prawie, że czarne, teraz ich kolor zmienił się na jasno-szare. Z ogromnym trudem stanęłam na nogi i wyciągnęłam rękę przed siebie, a cień rozwiał się na wszystkie strony, w tym również przeszedł przeze mnie. Przez chwilę, wszystko było jasne, a, tak zwane cienie nie wyglądały już jak zwykłe opary. Miały ludzkie sylwetki, były białe, prawie przezroczyste. Jedyne co się wyróżniało, to ciemne, duże i smutne oczy. Wzrok minął po paru sekundach, gdy Kudłaty całkiem się otrząsnął. Objął mnie w talii i uniósł, a ja wspięłam się na górę, a potem sama, chociaż z trudem go wciągnęłam.
Zakrył szybko klapę. Wyszliśmy na zewnątrz. Było już całkiem ciemno, księżyc był w pełni. Wykasłałam prawie płuca i położyłam się na trawie. Spojrzałam na Kudłatego. On też nie czuł się za dobrze. Był cały zlany potem, i mimo, że odszedł na znaczną odległość, pod takim kontem widziałam, że wymiotował krwią. Otarła ręką usta i wrócił do mnie, położył się obok i ciężko oddychał. W głowie mi huczało.
-Jak się czujesz? - wyszeptałam po chwili milczenia.
-Jakby ktoś we mnie strzelał z karabinu maszynowego. A ty?
-Podobnie.
-Velmo, co to było? - gdybym stała, wzruszyłabym ramionami, ale leżałam.
-Nie mam pojęcia. Nie wiem nawet, jak to logicznie wytłumaczyć. Ale na razie, mam serdecznie dość.
Kudłaty oparł się na łokciach i wpatrywał się we mnie, jakby chciał czytać mi w myślach. Przekręciłam się na boku i spojrzałam mu w oczy. Nadal były nienaturalnie jasne, może nawet jaśniejsze niż wcześniej. Z trudem wstałam i położyłam mu dłoń na policzku.
-Twoje oczy...
-Co takiego? - zdziwił się.
-Są białe.
Na te słowa wyciągnął komórkę i przejrzał się w niej.
-Cokolwiek by to było, to nie kolejny złodziej w masce. - skomentował i legł na ziemię, razem ze mną.
-Nie wracamy dzisiaj do domu. - szepnęłam.
-Masz szczęście, że to nie zima. - mimo wszystko zgodził się, a ja przysunęłam się.
I tak spędziliśmy noc. Nad nami niebo, a pod nami demony i ich ciche wycie potępieńców.
* * *
Obudziłam się, jak zwykle, wcześniej od Kudłatego. Wyjęłam komórkę z kieszeni i przejrzałam się. Super, wyglądałam gorzej niż po przebiegnięciu dziesięciokilometrowego maratonu. Włosy potargane, oczy przekrwione, całe ubranie w trawie. Swoją drogą, on też nie wyglądał najlepiej. Włosy całkiem potargane, na koszulce było parę plamek z krwi, pod oczami widniały cienie. Najwyraźniej, podczas gdy ja smacznie spałam, on nie mógł zmrużyć oka. Cały wyglądał wyjątkowo ponuro, jak na kogoś, kto uśmiecha się prawie ciągle.
Na razie nie chciałam go budzić, więc po prostu wstałam, otrzepałam z trawy i leniwym krokiem ruszyłam w stronę budynku. Uchyliłam tylko drzwi, by przekonać się, że mimo Słońca na niebie, jest tam tak samo ciemno jak w nocy. Na szczęście, wycia i jęki ucichły.
Gdy się odwróciłam, Kudłaty był tuż przede mną.
-Co robisz? - spytał.
-Boję się ciebie...
-Czemu?
-Za dobrze cię wyszkoliłam w sztuce Ninja...
-Ach, okey. Jak moje oczy? - patrzył na mnie wyczekująco.
-Wciąż białe...
Westchnął.
-Jak tylko wejdę do domu, idę wziąć prysznic. Potem idę kupić soczewki. Nie wydaje mi się, żeby ludzie po zombie apokalipsie zaakceptowali fakt, że moje oczy są jak u jakiegoś... Widma.
-Może pójdę z tobą?
-Lepiej nie. Poza tym, lepiej odpocznij. To był ciężki spacer.
-To przynajmniej pożyczę ci okulary przeciwsłoneczne.
-Nie trzeba, mam swoje. - uśmiechnął się, pierwszy raz od wczorajszego zwiedzania katakumb. - No, w sumie możemy się zbierać.
Gdy wróciliśmy do domu, spotkaliśmy się z miłymi i zaciekawionymi spojrzeniami reszty. Kudłaty ledwo wszedł na górę, bo miał zamknięte oczy. Ja szybko pobiegłam do łazienki, ogarnęłam się lekko i przebrałam w kombinezon-pingwin, w którym miałam zamiar po prostu iść spać. Minęłam się z Kudłaty na korytarzu, on, był już w okularach, gotowy do wyjścia.
Gdy weszłam do swojego pokoju, ułożyłam się na łóżku. Zaraz weszła Daphne.
-Gdzie wyście się szlajali?! Całą noc was nie było! - krzyknęła na mnie.
-To długa historia... A ja chcę się wyspać. - oczy same mi się zamykały, mówiłam zmęczonym tonem.
-Czy wy... Coś... Pokłóciliście się? - spytała, o wiele łagodniejszym głosem.
-N-nie... Skąd taki wniosek?
-No bo... Wy nic, ani słowa do siebie, a on teraz wyszedł sam... I przebrałaś się w pingwinka...
-Nie, po prostu poszedł kupić soczewki.
-Na co? Przecież ma idealny wzrok.
-Nie takie soczewki. Zresztą, potem ci wyjaśnię. Teraz chcę spać.
-Dobrze, dobrze, wyśpij się, bo o dwudziestej-drugiej wychodzimy. - zaśmiała się.
-Niby gdzie? - jęknęłam.
-Dzisiaj Halloween.
Na razie nie chciałam go budzić, więc po prostu wstałam, otrzepałam z trawy i leniwym krokiem ruszyłam w stronę budynku. Uchyliłam tylko drzwi, by przekonać się, że mimo Słońca na niebie, jest tam tak samo ciemno jak w nocy. Na szczęście, wycia i jęki ucichły.
Gdy się odwróciłam, Kudłaty był tuż przede mną.
-Co robisz? - spytał.
-Boję się ciebie...
-Czemu?
-Za dobrze cię wyszkoliłam w sztuce Ninja...
-Ach, okey. Jak moje oczy? - patrzył na mnie wyczekująco.
-Wciąż białe...
Westchnął.
-Jak tylko wejdę do domu, idę wziąć prysznic. Potem idę kupić soczewki. Nie wydaje mi się, żeby ludzie po zombie apokalipsie zaakceptowali fakt, że moje oczy są jak u jakiegoś... Widma.
-Może pójdę z tobą?
-Lepiej nie. Poza tym, lepiej odpocznij. To był ciężki spacer.
-To przynajmniej pożyczę ci okulary przeciwsłoneczne.
-Nie trzeba, mam swoje. - uśmiechnął się, pierwszy raz od wczorajszego zwiedzania katakumb. - No, w sumie możemy się zbierać.
Gdy wróciliśmy do domu, spotkaliśmy się z miłymi i zaciekawionymi spojrzeniami reszty. Kudłaty ledwo wszedł na górę, bo miał zamknięte oczy. Ja szybko pobiegłam do łazienki, ogarnęłam się lekko i przebrałam w kombinezon-pingwin, w którym miałam zamiar po prostu iść spać. Minęłam się z Kudłaty na korytarzu, on, był już w okularach, gotowy do wyjścia.
Gdy weszłam do swojego pokoju, ułożyłam się na łóżku. Zaraz weszła Daphne.
-Gdzie wyście się szlajali?! Całą noc was nie było! - krzyknęła na mnie.
-To długa historia... A ja chcę się wyspać. - oczy same mi się zamykały, mówiłam zmęczonym tonem.
-Czy wy... Coś... Pokłóciliście się? - spytała, o wiele łagodniejszym głosem.
-N-nie... Skąd taki wniosek?
-No bo... Wy nic, ani słowa do siebie, a on teraz wyszedł sam... I przebrałaś się w pingwinka...
-Nie, po prostu poszedł kupić soczewki.
-Na co? Przecież ma idealny wzrok.
-Nie takie soczewki. Zresztą, potem ci wyjaśnię. Teraz chcę spać.
-Dobrze, dobrze, wyśpij się, bo o dwudziestej-drugiej wychodzimy. - zaśmiała się.
-Niby gdzie? - jęknęłam.
-Dzisiaj Halloween.
* * *
Ludzie, możecie być dumni, bo rozdział jest długi, bez obrazków, a ja wprowadzam parę małych zmian związanych z wizerunkiem Kudłatego i Velmy xDD No tak, bo niby w powieści piszę, że on ma prawie 2 metry, a ona taka niska, a na zdjęciach wygląda na odwrót xD No więc prawdopodobnie niedługo pojawią się nowe postacie... Poza tym, czasem pod postami będą takie mini tłumaczenia itd., bo zdecydowałyśmy, że teraz w Innych bd tylko Powiadomienia :3 Od opisywania dni i spojlerowania będzie nowy blog :D Kliknij, Morświnku! :D Tak poza tym, to przepraszam, że tak długo rozdziału nie było, bo z tego co liczyłam to chyba 3 tygodnie i 3 dni dzisiaj mijają, ale no, miałam blokadę i dużo lekcji :< Nie no dobra, nie było dużo lekcji, ale jestem leniwa ._. Cały ten rozdział napisałam dziś, więc, jeśli dobrze pójdzie, w niedzielę też będzie :3 Chociaż zaraz wszystko napiszę na drugim blogu, kochani ;3 To w sumie tyle, wiem, że i tak nie skomentujecie, ale byłoby miło :3 Pa c:
P.S. Jak znajdę kombinezony Velmy to wstawię :3
Ludzie, możecie być dumni, bo rozdział jest długi, bez obrazków, a ja wprowadzam parę małych zmian związanych z wizerunkiem Kudłatego i Velmy xDD No tak, bo niby w powieści piszę, że on ma prawie 2 metry, a ona taka niska, a na zdjęciach wygląda na odwrót xD No więc prawdopodobnie niedługo pojawią się nowe postacie... Poza tym, czasem pod postami będą takie mini tłumaczenia itd., bo zdecydowałyśmy, że teraz w Innych bd tylko Powiadomienia :3 Od opisywania dni i spojlerowania będzie nowy blog :D Kliknij, Morświnku! :D Tak poza tym, to przepraszam, że tak długo rozdziału nie było, bo z tego co liczyłam to chyba 3 tygodnie i 3 dni dzisiaj mijają, ale no, miałam blokadę i dużo lekcji :< Nie no dobra, nie było dużo lekcji, ale jestem leniwa ._. Cały ten rozdział napisałam dziś, więc, jeśli dobrze pójdzie, w niedzielę też będzie :3 Chociaż zaraz wszystko napiszę na drugim blogu, kochani ;3 To w sumie tyle, wiem, że i tak nie skomentujecie, ale byłoby miło :3 Pa c:
P.S. Jak znajdę kombinezony Velmy to wstawię :3
sobota, 20 września 2014
Cienie #2
Podjechałam pod sam garaż i zsiadłam z motoru. Ściągnęłam kask i weszłam do domu. Odwiesiłam kluczyki i podreptałam na górę. Rzuciłam się na łóżko i sięgnęłam po laptopa. Przeglądałam różne strony internetowe do czasu kiedy nie przyszła do mnie Melody. Uśmiechnęłam się i zerknęłam na jej miskę. Była oczywiście pusta co można było przewidzieć. Wzięłam ją w rękę i zeszłam na dół nalać jej mleka. Po tej czynności zaniosłam ją na górę i postawiłam miskę koło łóżka. Wyłączyłam laptop i sięgnęłam po komórkę. Chwilę sms'owałam z Roshą. Nagle Fred wszedł do pokoju i poszedł do swojej części. Postanowiłam pograć na gitarze Radioactive.
I'm waking up to ash and dust
I wipe my brow and I sweat my rust
I'm breathing in the chemicals
I'm breaking in, shaping up, then checking out on the prison bus
This is it, the apocalypse
Whoa
I'm waking up, I feel it in my bones
Enough to make my system blow
Welcome to the new age, to the new age
Welcome to the new age, to the new age
Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive
Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive
Odłożyłam gitarę i wyszłam z pokoju. Skierowałam się w stronę kuchni. Otworzyłam lodówkę i zrobiłam sobie kanapki. W kubek wlałam kawę i poszłam z tym ponownie na górę. Postawiłam tacę na stoliku i włączyłam Tv.Parę minut później zawitał do mnie Fred.
-Stęskniłeś się?-Zapytałam. Popatrzył się chwilę na mnie i odpowiedział;
-Może. Mogę się przysiąść?-Kiwnęłam głową i przesunęłam się w prawą stronę. Zaczęliśmy oglądać The Wolf Among Us. Zaczęłam jeść przygotowane jedzenie. Gdy się skończyło wzięłam tacę na kolana i wstałam. Zapaliłam światło i wstawiłam naczynia do zmywarki. Poszłam też od razu do łazienki wziąć gorący prysznic. Po prysznicu zawinęłam się w ręcznik. Weszłam do pokoju i wzięłam piżamę. Przebrałam się w nią i położyłam się.Nie wiem kiedy, ale zasnęłam.
I'm waking up to ash and dust
I wipe my brow and I sweat my rust
I'm breathing in the chemicals
I'm breaking in, shaping up, then checking out on the prison bus
This is it, the apocalypse
Whoa
I'm waking up, I feel it in my bones
Enough to make my system blow
Welcome to the new age, to the new age
Welcome to the new age, to the new age
Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive
Whoa, oh, oh, oh, oh, whoa, oh, oh, oh
I'm radioactive, radioactive
-Stęskniłeś się?-Zapytałam. Popatrzył się chwilę na mnie i odpowiedział;
-Może. Mogę się przysiąść?-Kiwnęłam głową i przesunęłam się w prawą stronę. Zaczęliśmy oglądać The Wolf Among Us. Zaczęłam jeść przygotowane jedzenie. Gdy się skończyło wzięłam tacę na kolana i wstałam. Zapaliłam światło i wstawiłam naczynia do zmywarki. Poszłam też od razu do łazienki wziąć gorący prysznic. Po prysznicu zawinęłam się w ręcznik. Weszłam do pokoju i wzięłam piżamę. Przebrałam się w nią i położyłam się.Nie wiem kiedy, ale zasnęłam.
~*Następny Dzień*~
Obudziłam się i przeciągnęłam. Wstałam z łóżka i poszłam do kuchni. Zrobiłam sobie płatki. Po zjedzeniu ubrałam się w zestaw nr.7. Wzięłam telefon i zobaczyłam, że ktoś do mnie dzwonił.
Nieznany
Postanowiłam nie zwlekać i zadzwonić.
-Przepraszam, że dzwonię o tak wczesnej porze, ale ktoś do mnie dzwonił i..
-Nie musisz się tłumaczyć. Rosha podała mi twój numer.
-Znasz Roshę?
-Tak..
-Przepraszam, że pytam, ale jak masz na imię?
-Jestem..
***
Z góry przepraszam za krótki rozdział :/ Jakoś nie miałam pomysłów i.. Wszystko wyszło mi fatalnie.
Kim jest "Nieznany" dowiecie się.. Za jakiś czas :)
czwartek, 18 września 2014
Cienie #1
Obudziłam się koło ósmej. Kryształowy Zdrój powoli zbierał się po epidemii zombie. Wszyscy próbowali wrócić do normalnego życia, my też - jeśli czymś codziennym jest rozwiązywanie zagadek przez grupę nastolatków - a właściwie niedługo - dorosłych.
Gdy podniosłam się z łóżka, zauważyłam, w pokoju jestem sama. Założyłam okulary, wyjęłam ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ubrałam się w zestaw numer jeden. Odłożyłam piżamę na pralkę i wyszłam.
Zeszłam szybko na dół, bo poczułam naleśniki. Mój nos się nie mylił. Kudłaty smażył dopiero drugiego naleśnika. Obejrzał się i uśmiechnął się.
-O, wstałaś.
-Długo po tobie? - usiadłam przy stole. Zawsze lubiłam patrzeć, jak gotuje.
-Czy ja wiem, jakieś pół godziny. - odwrócił się. - Z czym chcesz? Cukier, dżem?
-A jest syrop?
-Chyba tak. Poszukaj.
Wstałam i podeszłam do szafki. Szukałam syropu klonowego, ale znajdowałam wszystko prócz niego - Nutellę, cukier, kawę, herbatę, wszystko. Po jakiś dziesięciu minutach poszukiwań odkryłam, że kryje się w głębi szafki z naczyniami.
-Kto go tam włożył? - zirytowałam się.
-Mhm... - Kudłaty zamyślił się. - Albo ja, albo Scooby. Zależy jaki film wczoraj oglądaliśmy.
-Wydaje mi się, że Obecność.
-To Scooby.
-Skąd ta pewność?
-Bo w tym filmie było dość dużo strasznych scen, a on takich nie lubi, więc często wychodził. A wiesz, że kiedy ogląda horrory, wystarczy, że usłyszy jeden dźwięk i panikuje. Pewnie odnosił syrop i usłyszał jak ktoś - spojrzał na mnie wymownie. - Upadał.
-Nie przypominaj mi. Dotąd bolą mnie żebra.
-Nie przesadzaj, miałam miękkie lądowanie...
-Pff, nawet nie wiesz, jaki jesteś kościsty.
-Miło mi to słyszeć. - Położył mi na talerzu naleśnika i polał syropem.
-Dzięki. Co z resztą?
-Fred chyba rozmontowuje system ochrony domu. W każdym razie, zmniejsza go. A Daphne już wcześniej gdzieś pojechała na motorze.
-A Clementine? Scooby?
-Clementine zajmuje się czymś w ogrodzie, Malina jej pomaga, a Scooby śpi. - usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść.
-Tylko my nie mamy się czym zająć?
-No nie wiem. Możemy wyjść na spacer.
-To poczekaj na mnie. Zmienię bluzę.
Odstawiłam talerz do zlewu i weszłam na górę. Założyłam bluzę z jeleniem i zeszłam na dół. On już czekał, nawet zdążył założyć bluzę - i, pewnie - zjeść jeszcze dwa naleśniki. Wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Poszliśmy oczywiście do lasu.
Był koniec października, środek jesieni. Z drzew spadały liście różnokolorowe liście, tworząc z ścieżki barwny dywan. Było dość wcześnie, więc słońce było jeszcze nisko. Światło prześwitywało przez gałęzie, a wraz z lekką mgłą las wyglądał tajemniczo i pięknie. Pod koniec naszej małej wyprawy drzewa prawie zniknęły. Mgła stawała się coraz gęstsza. Znaleźliśmy się na kompletnym pustkowiu. Jedynym budynkiem, jaki widzieliśmy, to spory kościół czy też klasztor. Mimo mgły mogliśmy dostrzec ciemne sylwetki. Snuły się bez sensu. Ja i Kudłaty i tak mieliśmy zrobić sobie odpoczynek, więc pomyśleliśmy "Hej! Skoro tam są ludzie, to nic nie może się stać, prawda?".
Podeszliśmy bliżej, ale jak się okazało, nikogo tam nie było. To była lekko przerażająca myśl, zważywszy na to, że oboje widzieliśmy, jak ciemne kształty przemieszczają się w te i we w tę.
-Może po prostu weszli do środka? - wymamrotał Kudłaty.
-Nie wiem, czy chcemy to sprawdzać... - mruknęłam.
-Oj, daj spokój! - uśmiechnął się ciepło i pociągnął mnie za rękę. - Może być fajnie.
Uchylił drzwi i znaleźliśmy się w ciemnym, przestronnym pomieszczeniu. Tak jak przypuszczałam, był to po prostu kościół. Były dwie nawy, prezbiterium, dużo ławek, konfesjonały... Wszystko wyglądało normalnie. Tylko w środku było nienaturalnie ciemno (chociaż był środek dnia) i dziwnie zimno, co mnie martwiło.
-Trochę tu.., dziwnie. - Kudłaty jakby czytał w moich myślach.
Kątem oka dostrzegłam cień schodzący w dół za ołtarzem. Złapałam go za rękaw.
-Widziałeś to? - spytałam lekko drżącym głosem.
-Co?
-Widziałam, jak ktoś schodził w dół? - ściskałam jego bluzę coraz mocniej.
-Gdzie?
-Koło ołtarza.
Podeszliśmy tam, by przekonać się, że w podłodze znajduje się klapa. Była na tyle szeroka, że zmieściłabym się, gdybym miała nadwagę i kurtkę zimową na sobie. Spojrzeliśmy tylko po sobie i razem otworzyliśmy klapę. Skoczyliśmy koło dwóch metrów w górę. Gdybyśmy musieli wyjść, Kudłaty musiałby mnie podsadzić, a on podskoczyć i sam się wdrapać. Patrzyliśmy na to miejsce mniej niż dwie sekundy, i od razu wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy.
Katakumby.
Gdy podniosłam się z łóżka, zauważyłam, w pokoju jestem sama. Założyłam okulary, wyjęłam ubrania z szafy i poszłam do łazienki. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ubrałam się w zestaw numer jeden. Odłożyłam piżamę na pralkę i wyszłam.
Zeszłam szybko na dół, bo poczułam naleśniki. Mój nos się nie mylił. Kudłaty smażył dopiero drugiego naleśnika. Obejrzał się i uśmiechnął się.
-O, wstałaś.
-Długo po tobie? - usiadłam przy stole. Zawsze lubiłam patrzeć, jak gotuje.
-Czy ja wiem, jakieś pół godziny. - odwrócił się. - Z czym chcesz? Cukier, dżem?
-A jest syrop?
-Chyba tak. Poszukaj.
Wstałam i podeszłam do szafki. Szukałam syropu klonowego, ale znajdowałam wszystko prócz niego - Nutellę, cukier, kawę, herbatę, wszystko. Po jakiś dziesięciu minutach poszukiwań odkryłam, że kryje się w głębi szafki z naczyniami.
-Kto go tam włożył? - zirytowałam się.
-Mhm... - Kudłaty zamyślił się. - Albo ja, albo Scooby. Zależy jaki film wczoraj oglądaliśmy.
-Wydaje mi się, że Obecność.
-To Scooby.
-Skąd ta pewność?
-Bo w tym filmie było dość dużo strasznych scen, a on takich nie lubi, więc często wychodził. A wiesz, że kiedy ogląda horrory, wystarczy, że usłyszy jeden dźwięk i panikuje. Pewnie odnosił syrop i usłyszał jak ktoś - spojrzał na mnie wymownie. - Upadał.
-Nie przypominaj mi. Dotąd bolą mnie żebra.
-Nie przesadzaj, miałam miękkie lądowanie...
-Pff, nawet nie wiesz, jaki jesteś kościsty.
-Miło mi to słyszeć. - Położył mi na talerzu naleśnika i polał syropem.
-Dzięki. Co z resztą?
-Fred chyba rozmontowuje system ochrony domu. W każdym razie, zmniejsza go. A Daphne już wcześniej gdzieś pojechała na motorze.
-A Clementine? Scooby?
-Clementine zajmuje się czymś w ogrodzie, Malina jej pomaga, a Scooby śpi. - usiadł naprzeciwko mnie i zaczął jeść.
-Tylko my nie mamy się czym zająć?
-No nie wiem. Możemy wyjść na spacer.
-To poczekaj na mnie. Zmienię bluzę.
Odstawiłam talerz do zlewu i weszłam na górę. Założyłam bluzę z jeleniem i zeszłam na dół. On już czekał, nawet zdążył założyć bluzę - i, pewnie - zjeść jeszcze dwa naleśniki. Wziął mnie za rękę i wyszliśmy. Poszliśmy oczywiście do lasu.
Był koniec października, środek jesieni. Z drzew spadały liście różnokolorowe liście, tworząc z ścieżki barwny dywan. Było dość wcześnie, więc słońce było jeszcze nisko. Światło prześwitywało przez gałęzie, a wraz z lekką mgłą las wyglądał tajemniczo i pięknie. Pod koniec naszej małej wyprawy drzewa prawie zniknęły. Mgła stawała się coraz gęstsza. Znaleźliśmy się na kompletnym pustkowiu. Jedynym budynkiem, jaki widzieliśmy, to spory kościół czy też klasztor. Mimo mgły mogliśmy dostrzec ciemne sylwetki. Snuły się bez sensu. Ja i Kudłaty i tak mieliśmy zrobić sobie odpoczynek, więc pomyśleliśmy "Hej! Skoro tam są ludzie, to nic nie może się stać, prawda?".
Podeszliśmy bliżej, ale jak się okazało, nikogo tam nie było. To była lekko przerażająca myśl, zważywszy na to, że oboje widzieliśmy, jak ciemne kształty przemieszczają się w te i we w tę.
-Może po prostu weszli do środka? - wymamrotał Kudłaty.
-Nie wiem, czy chcemy to sprawdzać... - mruknęłam.
-Oj, daj spokój! - uśmiechnął się ciepło i pociągnął mnie za rękę. - Może być fajnie.
Uchylił drzwi i znaleźliśmy się w ciemnym, przestronnym pomieszczeniu. Tak jak przypuszczałam, był to po prostu kościół. Były dwie nawy, prezbiterium, dużo ławek, konfesjonały... Wszystko wyglądało normalnie. Tylko w środku było nienaturalnie ciemno (chociaż był środek dnia) i dziwnie zimno, co mnie martwiło.
-Trochę tu.., dziwnie. - Kudłaty jakby czytał w moich myślach.
Kątem oka dostrzegłam cień schodzący w dół za ołtarzem. Złapałam go za rękaw.
-Widziałeś to? - spytałam lekko drżącym głosem.
-Co?
-Widziałam, jak ktoś schodził w dół? - ściskałam jego bluzę coraz mocniej.
-Gdzie?
-Koło ołtarza.
Podeszliśmy tam, by przekonać się, że w podłodze znajduje się klapa. Była na tyle szeroka, że zmieściłabym się, gdybym miała nadwagę i kurtkę zimową na sobie. Spojrzeliśmy tylko po sobie i razem otworzyliśmy klapę. Skoczyliśmy koło dwóch metrów w górę. Gdybyśmy musieli wyjść, Kudłaty musiałby mnie podsadzić, a on podskoczyć i sam się wdrapać. Patrzyliśmy na to miejsce mniej niż dwie sekundy, i od razu wiedzieliśmy, gdzie jesteśmy.
Katakumby.
* * *
Cześć ;] Mam nadzieję, że rozdział się podobał :> Co prawda pisałam go długo, a on nie jest szczególnie długi, ale obiecuję, że zabieram się już za kolejny ;3 A to, że go tak długo, wynika jedynie z mojego lenistwa XD Pa c:
poniedziałek, 1 września 2014
Perykles #1
Mimo, że te Einmischung Kinder zniszczyły moje laboratorium, nie zdają sobie sprawy, że inwazja nieumarłych służyła jedynie do odwrócenia uwagi. Bo któż podczas apokalipsy zwraca uwagę na włamanie do kilku miejsc?
W moim pierwszym obozowisku nie było miejsce dla nikogo innego. Oczywiście, das Fräulein, Alicja, czasami dostawała ode mnie małe zadania, ale zwykle w formie krótkiego liściku.
Nakreśliłem na środku pentagram, na środku położyłem Juwelen - Akwamaryn, Ametyst, Szmaragd, Topaz i Opal.
Znak zabłyszczał, oślepił mnie blask niebieskich płomieni. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem dwa przedmioty - Spiegel und Schwert.
Spojrzałem w lustro i ujrzałem rozmazany obraz, jakby we mgle. Nagle wyostrzył się i ujrzałem Kinder. Chwyciłem miecz i odleciałem z nim. Gdy wróciłem, że ziemi leżało Zwierciadło, a pentagram zniknął.
Teraz mogłem wcielić w życie mój prawdziwy plan.
W moim pierwszym obozowisku nie było miejsce dla nikogo innego. Oczywiście, das Fräulein, Alicja, czasami dostawała ode mnie małe zadania, ale zwykle w formie krótkiego liściku.
Nakreśliłem na środku pentagram, na środku położyłem Juwelen - Akwamaryn, Ametyst, Szmaragd, Topaz i Opal.
Znak zabłyszczał, oślepił mnie blask niebieskich płomieni. Gdy otworzyłem oczy, ujrzałem dwa przedmioty - Spiegel und Schwert.
Spojrzałem w lustro i ujrzałem rozmazany obraz, jakby we mgle. Nagle wyostrzył się i ujrzałem Kinder. Chwyciłem miecz i odleciałem z nim. Gdy wróciłem, że ziemi leżało Zwierciadło, a pentagram zniknął.
Teraz mogłem wcielić w życie mój prawdziwy plan.
niedziela, 24 sierpnia 2014
Epidemia #7
Siedziałyśmy nad środkami wybuchowymi do.. Zresztą nie patrzyłam na zegarek. Poszłam na górę żeby porządnie się ubrać i chociaż lekko umalować. Po tych czynnościach zeszłam na dół i zrobiłam sobie szybko kanapkę. Wzięłam parę dużych kartonów i ustawiłam je przy drzwiach. Wsadziłyśmy tam z Velmą środki wybuchowe. Wzięłam kluczyki od samochodu Freda.
-Nie myślisz, że będzie za to zły?
-Jasne, że nie. Pewnie nawet się nie zorientuje.-Uśmiechnęłam się i otworzyłam bagażnik w samochodzie. Powsadzałyśmy pudła i pojechałyśmy do kryjówki Peryklesa. Poukładałyśmy w całym domku środki wybuchowe. Wzięłam granat i rzuciłam w środek. Szybko pobiegłyśmy do samochodu i za nami słychać było wielką eksplozję. U Carvera nie było czego wysadzać zresztą nie miałyśmy tylu środków. Pojechałyśmy do domu i od razu co zrobiłam to było położenie się. Po 3 godzinach obudziłam się i poszłam na dół. Kudłaty robił obiad a Fred czytał gazetę. Velma siedziała i oglądała w salonie Pierwszą Miłość. Przysiadłam się do niej i oglądałam. Nagle usłyszałam miauknięcie.
-Ty też to słyszałaś?-Zapytałam.
-Tak.. Chodźmy to zobaczyć.-Wyszłyśmy na dwór i zobaczyłyśmy dwa małe kotki. Jeden był czarny a drugi biały.
-Boże jakie słodkie!-Wzięłam białego kotka na ręce a Velma czarnego.
-Zabieramy je do domu.-Uśmiechnęłyśmy się i wzięłyśmy kotki do swoich pokoi. Jak się okazało piły już normalne mleko. Po jedzeniu wzięłam Melody do pokoju i położyłam ją na łóżku. Szybko uszyłam dla niej posłanie i postawiłam przy moim łóżku. Bawiłam się z Melody do czasu kiedy zasnęła. Wzięłam ją na ręce i przełożyłam na dużą poduszkę którą dla niej na początek uszyłam. Wzięłam gitarę i poszłam na dwór ćwiczyć "Nie Powiem Jak". Po paru minutach zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to był mój menager.
-Dzień dobry.
-Witam. Daphne co powiesz na koncert na imprezie Hallowen która będzie na stadionie?
-Jasne! Mogę wybrać własny repertuar?
-Pewnie. Do zobaczenia!-Krzyknął i się rozłączył. Uśmiechnęłam się i kontynuowałam granie.
-Nie myślisz, że będzie za to zły?
-Jasne, że nie. Pewnie nawet się nie zorientuje.-Uśmiechnęłam się i otworzyłam bagażnik w samochodzie. Powsadzałyśmy pudła i pojechałyśmy do kryjówki Peryklesa. Poukładałyśmy w całym domku środki wybuchowe. Wzięłam granat i rzuciłam w środek. Szybko pobiegłyśmy do samochodu i za nami słychać było wielką eksplozję. U Carvera nie było czego wysadzać zresztą nie miałyśmy tylu środków. Pojechałyśmy do domu i od razu co zrobiłam to było położenie się. Po 3 godzinach obudziłam się i poszłam na dół. Kudłaty robił obiad a Fred czytał gazetę. Velma siedziała i oglądała w salonie Pierwszą Miłość. Przysiadłam się do niej i oglądałam. Nagle usłyszałam miauknięcie.
-Ty też to słyszałaś?-Zapytałam.
-Tak.. Chodźmy to zobaczyć.-Wyszłyśmy na dwór i zobaczyłyśmy dwa małe kotki. Jeden był czarny a drugi biały.
-Boże jakie słodkie!-Wzięłam białego kotka na ręce a Velma czarnego.
-Zabieramy je do domu.-Uśmiechnęłyśmy się i wzięłyśmy kotki do swoich pokoi. Jak się okazało piły już normalne mleko. Po jedzeniu wzięłam Melody do pokoju i położyłam ją na łóżku. Szybko uszyłam dla niej posłanie i postawiłam przy moim łóżku. Bawiłam się z Melody do czasu kiedy zasnęła. Wzięłam ją na ręce i przełożyłam na dużą poduszkę którą dla niej na początek uszyłam. Wzięłam gitarę i poszłam na dwór ćwiczyć "Nie Powiem Jak". Po paru minutach zadzwonił mój telefon. Okazało się, że to był mój menager.
-Dzień dobry.
-Witam. Daphne co powiesz na koncert na imprezie Hallowen która będzie na stadionie?
-Jasne! Mogę wybrać własny repertuar?
-Pewnie. Do zobaczenia!-Krzyknął i się rozłączył. Uśmiechnęłam się i kontynuowałam granie.
sobota, 23 sierpnia 2014
Epidemia #6
-Właściwie to o co chodzi? - spytała Daphne.
-Musimy przeprowadzić badania i opracować plan. - odpowiedziałam, dalej ciągnąc ją do laboratorium.
-Zwykle prosisz o to Kudłatego. Tym razem obudziłaś mnie. - spojrzała na mnie wymownie, po czym jęknęła. - Czeemu?
-Bo jego budziłam wielokrotnie. Teraz twoja kolej. - dalej dziwnie na mnie patrzyła. - No dobra, widziałam, że ma cienie pod oczami, więc dałam mu odpocząć.
Rudowłosa uśmiechnęła się usatyfakcjonowana.
-To słodkie.
-Zamknij się. Chodź.
W laboratorium włączyło się oślepiające światło. Daphne wyjęła z woreczków probówki z eliksirem i przelała je do jednej, większej. Ja poszperałam trochę w kurtce i znalazłam notatki Peryklesa.
-Musimy przeprowadzić badania i opracować plan. - odpowiedziałam, dalej ciągnąc ją do laboratorium.
-Zwykle prosisz o to Kudłatego. Tym razem obudziłaś mnie. - spojrzała na mnie wymownie, po czym jęknęła. - Czeemu?
-Bo jego budziłam wielokrotnie. Teraz twoja kolej. - dalej dziwnie na mnie patrzyła. - No dobra, widziałam, że ma cienie pod oczami, więc dałam mu odpocząć.
Rudowłosa uśmiechnęła się usatyfakcjonowana.
-To słodkie.
-Zamknij się. Chodź.
W laboratorium włączyło się oślepiające światło. Daphne wyjęła z woreczków probówki z eliksirem i przelała je do jednej, większej. Ja poszperałam trochę w kurtce i znalazłam notatki Peryklesa.
Eliksir Życia napełnia żyły zmarłych na tyle, żeby mogli się poruszać, biegać, czy nawet atakować. Ich mózg jest jednak po części wciąż martwy, co sprawia, że bardzo łatwo je kontrolować. Do stworzenia eliksiru nie potrzeba mi było wiele - jedynie laboratorium i proste do zdobycia składniki.
Składniki do Eliksiru Życia (1 litr)
- 0,3 litra zajęczej krwi
-kawałek wilczego serca
-0,2 litry niezaschniętej żywicy (rozcieńczonej z wodą)
-0,4 litra krwi ludzkiej
-0,1 litra soku winogronowego
Składniki do Eliksiru Życia (1 litr)
- 0,3 litra zajęczej krwi
-kawałek wilczego serca
-0,2 litry niezaschniętej żywicy (rozcieńczonej z wodą)
-0,4 litra krwi ludzkiej
-0,1 litra soku winogronowego
Mam tylko nadzieję, że nie wkradną się tu żadne skutki uboczne.
-Sok winogronowy? Serio? - spytała Daphne.
-Na to wygląda. A ja tam wolę nie myśleć o tych biednych zajączkach...
-Serio? Nie obchodzi cię, skąd wziął krew człowieka?
-Po pierwsze, pracował dla niego Carver, a po drugie on ożywia zmarłych. Myślisz, że trochę krwi to problem?
-W sumie, to nie. Jak mamy go powstrzymać?
-Potrzebne mu laboratorium, więc może...
-Myślisz o tym samym co ja?
-Chyba tak. Więc bierzemy się do pracy. Tylko włóż kitel.
-Kitel? Poważnie?
-To poważne laboratorium!
-Na to wygląda. A ja tam wolę nie myśleć o tych biednych zajączkach...
-Serio? Nie obchodzi cię, skąd wziął krew człowieka?
-Po pierwsze, pracował dla niego Carver, a po drugie on ożywia zmarłych. Myślisz, że trochę krwi to problem?
-W sumie, to nie. Jak mamy go powstrzymać?
-Potrzebne mu laboratorium, więc może...
-Myślisz o tym samym co ja?
-Chyba tak. Więc bierzemy się do pracy. Tylko włóż kitel.
-Kitel? Poważnie?
-To poważne laboratorium!
poniedziałek, 18 sierpnia 2014
Epidemia #5
Obudziłam się i przetarłam oczy. Ubrałam się w czarne dresy i zrobiłam sobie pas na pistolety itd. Szybko mi poszło. Założyłam go i wsadziłam pistolet. Zeszłam na dół i zrobiłam sobie kanapkę. Spojrzałam na zegarek. 4:40... Postanowiłam wyjść na dwór i zobaczyć co i jak. Pobiegłam do lasu po drodze strzelając w niektóre zombie. Zobaczyłam że w drzewie jest jakiś otwór. Podeszłam do niego i zastukałam. Zobaczyłam napis "Dla Carvera" a przy nim były buteleczki. Więc to musi być ten głupi eliksir! Wzięłam buteleczki i pobiegłam do domu. Potknęłam się i zobaczyłam nad sobą 3 wysokich facetów. Próbowali mnie związać.. Szybko wyjęłam pistolet i strzeliłam do nich po kolei w nogę. Szybko wstałam i pobiegłam. Po 30 minutach byłam w domu. Zatrzasnęłam drzwi i odetchnęłam. Zobaczyłam, że patrzyła na mnie Velma.
-Mam coś dla ciebie.-Powiedziałam i dałam jej woreczek.
-Co to?
-Otwórz a sama się przekonasz..-Velma wyglądała na bardzo zdziwioną. Poszła bez słowa do swojego laboratorium. Zrobiłam sobie naleśniki i kawę. Po moim posiłku Velma przyszła.
-Daphne.. To jest substancja która ożywia zombie! Ale..
-Ale Perykles może zrobić tego więcej?-Przytaknęła. Poszłam na górę. Oglądałam głównie telewizję. Potem śpiewałam na karaoke "Zombie". Potem porządkowałam kosmetyki. Poszłam na dół i zrobiłam sobie zapiekankę. Zjadłam ją szybko i wyrzuciłam zbędne rzeczy z szafy. Schowałam je do pudła i zamknęłam w szafie. Wyciągnęłam z szafki szkicownik i zaczęłam szkicować. Na koniec wyszedł mi kotek.

Zamknęłam szkicownik i odłożyłam go na szafkę. Wzięłam telefon i zobaczyłam wiadomość.
19:38
Nie widziałem cię dzisiaj. Gdzie zniknęłaś?
Fred
Uśmiechnęłam się i odpisałam
19:38
Byłam w lesie. Krótko.. I zastanawia mnie gdzie byłeś ty!
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
19:39
Byłem w mieście.. Załatwiałem.. Kilka spraw.
Szybko odpowiedziałam.
19:41
Cały dzień?
19:42
Nie ważne.. Potem ci powiem.
Włączyłam Tv i momentalnie zasnęłam.
-Mam coś dla ciebie.-Powiedziałam i dałam jej woreczek.
-Co to?
-Otwórz a sama się przekonasz..-Velma wyglądała na bardzo zdziwioną. Poszła bez słowa do swojego laboratorium. Zrobiłam sobie naleśniki i kawę. Po moim posiłku Velma przyszła.
-Daphne.. To jest substancja która ożywia zombie! Ale..
-Ale Perykles może zrobić tego więcej?-Przytaknęła. Poszłam na górę. Oglądałam głównie telewizję. Potem śpiewałam na karaoke "Zombie". Potem porządkowałam kosmetyki. Poszłam na dół i zrobiłam sobie zapiekankę. Zjadłam ją szybko i wyrzuciłam zbędne rzeczy z szafy. Schowałam je do pudła i zamknęłam w szafie. Wyciągnęłam z szafki szkicownik i zaczęłam szkicować. Na koniec wyszedł mi kotek.
Zamknęłam szkicownik i odłożyłam go na szafkę. Wzięłam telefon i zobaczyłam wiadomość.
19:38
Nie widziałem cię dzisiaj. Gdzie zniknęłaś?
Fred
Uśmiechnęłam się i odpisałam
19:38
Byłam w lesie. Krótko.. I zastanawia mnie gdzie byłeś ty!
Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
19:39
Byłem w mieście.. Załatwiałem.. Kilka spraw.
Szybko odpowiedziałam.
19:41
Cały dzień?
19:42
Nie ważne.. Potem ci powiem.
Włączyłam Tv i momentalnie zasnęłam.
*Powiadomienie w innych*
niedziela, 17 sierpnia 2014
Epidemia #4
Dobrze było odetchnąć świeżym powietrzem. W jaskini pachniało stęchlizną i trupami. Szarpnęła lekko Daphne.
-Co z tamtym? - spytałam cicho.
-Postrzeliłam go. Miejmy nadzieję, że nikt go nie znajdzie.
Zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Tylko ten dziwny nieznajomy poszedł w głąb lasu. Wcześniej rozmawiał chwilę z Daphne.
Byliśmy prawdopodobnie w samym środku lasu. Nagle zauważyliśmy zarys jakiegoś domu.
Była to mała chatka w lesie. Szyby nie zostały wypite, przez okno można było dostrzec idealny porządek. To dziwne, że w siedlisku zombie ten dom nie został spustoszony. Weszliśmy na zwiady, bo drzwi były otwarte. W środku zobaczyliśmy... Tablicę z naszymi zdjęciami. Jak spaliśmy, jedliśmy. I pełno notatek. Fred je zgarnął na później. Zabraliśmy się za przeszukiwanie mieszkania. Było małe, więc ja po prostu poszłam sprawdzić, czy nie ma nic w kącie, a po "dokładnym" przeszukaniu oparłam się o stolik i...
Poczułam, jak pode mną otwiera się zapadnia. Na tyle szybko, że nie zdążyłam nawet pisnąć. Po prostu spadłam.
Wokół mnie panowała całkowita ciemność. Jedyne co słyszałam, to bicie mojego serca i oddech. Spróbowałam krzyknąć, ale nie było tego słuchać. Postanowiłam się jakoś wydostać.
Poszłam do tyłu, ale wpadłam na ścianę, więc poszłam przed siebie. Miałam wrażenie, że znajduję się w niekończącym się korytarzu, bo dopiero po trzech minutach marszu po omacku doszłam do drzwi. Schyliłam się sprawdziłam, czy nikogo nie ma. I na szczęście nie było.
Kolejne pomieszczenie było przeciwieństwem pierwszego. Było w nim aż oślepiająco jasno i sterylnie czysto, ściany i podłoga były białe. Pokój był dość duży, ale pusty. Były w nim jedne drzwi, nie licząc tych pierwszych. Weszłam nimi do krótkiego korytarza. Tym razem mogłam iść prosto, w lewo i prawo. Najpierw poszłam w prawo. Znalazłam się w czymś co przypominało sypialnię, ale dość małą. Było tam mało łóżeczko, stolik, notatnik. Z sufitu zwisały obręcze, za które można by było się złapać.
Wyszłam i cicho zamknęłam drzwi. Skoro ktoś tu mieszkał, nie mogłam zachowywać się tak głośno.
Kiedy poszłam w prawo, znalazłam się w pokoju, który był połączeniem laboratorium i gabinetu. Widać było masę fiolek z fioletowymi, niebieskimi czy czerwonymi płynami. Moją uwagę przyciągnął jednak złoto-zielony, który kolorem przypominał "czystą" maź z zombie. Obok niego zauważyłam parę notatek, które włożyłam do kieszeni. Nie miałam czasu ich czytać. Czemu? Usłyszałam kroki z korytarza, i nie miałam się gdzie schować. Drzwi się uchyliły i zobaczyłam jego. Staliśmy przez chwilę nie ruchomo - ja i przerażająca papuga.
-Co tu robisz, Velmo?
-Skąd znasz moje imię?
-Czy to ważne? Weszliście na moją posesję.
-My?
-Przecież reszta Brygady też tu jest... - był wyraźnie zirytowany.
-Kim ty właściwie jesteś?
-Mein Name ist Perikles. Właściwie, profesor Perykles.
-To co się dzieje na górze... To twoja sprawka, prawda?
-Ja, ja. Ich bin stolz darauf.
-To nie potrwa długo.
-Czyżby?
-Powstrzymamy cię. Tych trupów nie teraz nie więcej niż sto.
-Przypominam ci, że jest tutaj więcej cmentarzy. A receptura jest naprawdę banalnie prosta.
-Nie wątpię. Ale mam cię dość.
-I co teraz zrobisz? Tu nie ma wyjścia, Velmo. Jestem tylko ja i moi słudzy. A ty masz, o ile się nie mylę, jeden marny nóż.
-Może. Tego nie wiesz. A ja mam asa w rękawie.
-Doprawdy? Niby jakiego?
Wyciągnęłam łuk. Z rękawa wysunęła się specjalna strzała.
-Takiego.
Strzeliłam do Peryklesa, a on w sekundę znalazł się w siatce. Wciąż trzymając łuk w ręce, wyszłam z pokoju. Potem zaczęłam biec. I to bardzo szybko. Skoro ta papuga mogła ożywić ludzi, to równie dobrze mogła wydłubać mi gałki oczne.
Swoją drogą, jedno oko miał dziwne. Przechodziła przez nie blizna, i było zamglone.
Wreszcie dotarłam do wyjścia. Byłam w kolejnej chatce. Pobiegłam do Brygady i opowiedziałam im o Peryklesie.
Ale zapomniałam o notatkach. Stwierdziłam, że sprawdzę je kiedy indziej, więc zostawiłam je w laboratorium. Wszyscy byliśmy zmęczeni.
Nie wiem jak inni, ale ja momentalnie zasnęłam.
-Co z tamtym? - spytałam cicho.
-Postrzeliłam go. Miejmy nadzieję, że nikt go nie znajdzie.
Zaczęliśmy kierować się w stronę domu. Tylko ten dziwny nieznajomy poszedł w głąb lasu. Wcześniej rozmawiał chwilę z Daphne.
Byliśmy prawdopodobnie w samym środku lasu. Nagle zauważyliśmy zarys jakiegoś domu.
Była to mała chatka w lesie. Szyby nie zostały wypite, przez okno można było dostrzec idealny porządek. To dziwne, że w siedlisku zombie ten dom nie został spustoszony. Weszliśmy na zwiady, bo drzwi były otwarte. W środku zobaczyliśmy... Tablicę z naszymi zdjęciami. Jak spaliśmy, jedliśmy. I pełno notatek. Fred je zgarnął na później. Zabraliśmy się za przeszukiwanie mieszkania. Było małe, więc ja po prostu poszłam sprawdzić, czy nie ma nic w kącie, a po "dokładnym" przeszukaniu oparłam się o stolik i...
Poczułam, jak pode mną otwiera się zapadnia. Na tyle szybko, że nie zdążyłam nawet pisnąć. Po prostu spadłam.
Wokół mnie panowała całkowita ciemność. Jedyne co słyszałam, to bicie mojego serca i oddech. Spróbowałam krzyknąć, ale nie było tego słuchać. Postanowiłam się jakoś wydostać.
Poszłam do tyłu, ale wpadłam na ścianę, więc poszłam przed siebie. Miałam wrażenie, że znajduję się w niekończącym się korytarzu, bo dopiero po trzech minutach marszu po omacku doszłam do drzwi. Schyliłam się sprawdziłam, czy nikogo nie ma. I na szczęście nie było.
Kolejne pomieszczenie było przeciwieństwem pierwszego. Było w nim aż oślepiająco jasno i sterylnie czysto, ściany i podłoga były białe. Pokój był dość duży, ale pusty. Były w nim jedne drzwi, nie licząc tych pierwszych. Weszłam nimi do krótkiego korytarza. Tym razem mogłam iść prosto, w lewo i prawo. Najpierw poszłam w prawo. Znalazłam się w czymś co przypominało sypialnię, ale dość małą. Było tam mało łóżeczko, stolik, notatnik. Z sufitu zwisały obręcze, za które można by było się złapać.
Wyszłam i cicho zamknęłam drzwi. Skoro ktoś tu mieszkał, nie mogłam zachowywać się tak głośno.
Kiedy poszłam w prawo, znalazłam się w pokoju, który był połączeniem laboratorium i gabinetu. Widać było masę fiolek z fioletowymi, niebieskimi czy czerwonymi płynami. Moją uwagę przyciągnął jednak złoto-zielony, który kolorem przypominał "czystą" maź z zombie. Obok niego zauważyłam parę notatek, które włożyłam do kieszeni. Nie miałam czasu ich czytać. Czemu? Usłyszałam kroki z korytarza, i nie miałam się gdzie schować. Drzwi się uchyliły i zobaczyłam jego. Staliśmy przez chwilę nie ruchomo - ja i przerażająca papuga.
-Co tu robisz, Velmo?
-Skąd znasz moje imię?
-Czy to ważne? Weszliście na moją posesję.
-My?
-Przecież reszta Brygady też tu jest... - był wyraźnie zirytowany.
-Kim ty właściwie jesteś?
-Mein Name ist Perikles. Właściwie, profesor Perykles.
-To co się dzieje na górze... To twoja sprawka, prawda?
-Ja, ja. Ich bin stolz darauf.
-To nie potrwa długo.
-Czyżby?
-Powstrzymamy cię. Tych trupów nie teraz nie więcej niż sto.
-Przypominam ci, że jest tutaj więcej cmentarzy. A receptura jest naprawdę banalnie prosta.
-Nie wątpię. Ale mam cię dość.
-I co teraz zrobisz? Tu nie ma wyjścia, Velmo. Jestem tylko ja i moi słudzy. A ty masz, o ile się nie mylę, jeden marny nóż.
-Może. Tego nie wiesz. A ja mam asa w rękawie.
-Doprawdy? Niby jakiego?
Wyciągnęłam łuk. Z rękawa wysunęła się specjalna strzała.
-Takiego.
Strzeliłam do Peryklesa, a on w sekundę znalazł się w siatce. Wciąż trzymając łuk w ręce, wyszłam z pokoju. Potem zaczęłam biec. I to bardzo szybko. Skoro ta papuga mogła ożywić ludzi, to równie dobrze mogła wydłubać mi gałki oczne.
Swoją drogą, jedno oko miał dziwne. Przechodziła przez nie blizna, i było zamglone.
Wreszcie dotarłam do wyjścia. Byłam w kolejnej chatce. Pobiegłam do Brygady i opowiedziałam im o Peryklesie.
Ale zapomniałam o notatkach. Stwierdziłam, że sprawdzę je kiedy indziej, więc zostawiłam je w laboratorium. Wszyscy byliśmy zmęczeni.
Nie wiem jak inni, ale ja momentalnie zasnęłam.
* * *
W Innych mini ogłoszenie.
sobota, 16 sierpnia 2014
Epidemia #3
Wstałam o 7. Ubrałam się w zestaw nr. 2 i zeszłam na dół. Zrobiłam sobie śniadanie zjadłam je i poszłam po granaty do zbrojowni. Wzięłam 10 granatów i nóż. Zawiesiłam go na plecy i wyszłam na dwór. Pobiegłam do lasu i przeraziłam się co zobaczyłam. Na ziemi leżał Luke! Podbiegłam do niego i próbowałam go obudzić. Nagle przed moimi oczami nastała ciemność... Po obudzeniu zobaczyłam że mam związane ręce i nogi a usta zaklejone taśmą. Obok mnie z lewej strony leżała nieprzytomna Velma a z drugiej Luke. Przed sobą zobaczyłam Freda i Kudłatego. Po paru minutach podszedł do mnie jakiś facet.
-Obudziłaś się? Ciekawe.-Spróbowałam coś powiedzieć, ale mi nie wyszło.-Co mówisz? Aha.-Po chwili oderwał mi taśmę z ust. Syknęłam cicho z bólu i powtórzyłam.
-Co z nimi zrobisz?-Wskazałam na Freda i Kudłatego.
-Zaniosę ich gdzie indziej. Mogą się jeszcze obudzić i wam pomóc.-Mruknął i odszedł. Stuknęłam Velmę a potem Luke'a. Obudzili się. Spróbowałam wstać i jakoś mi się udało. Usiadłam i jednym ruchem odkleiłam taśmę.
-Co my tu robimy?-Zapytała Velma.
-Widocznie zostaliśmy porwani.-Mruknęłam. Po chwili zorientowałam się, że przy sobie mam pilniczek. Próbowałam wyjąć go ze spodni i.. Udało się! Przecięłam powoli linę. Zrobiłam tak samo w przypadku Velmy i Luke. Zobaczyłam czy nikt nie idzie i przecięłam drugą linę którą miałam na nogach. Jak poprzednio zrobiłam to samo. Velma i Luke wstali i razem pobiegliśmy do gabinetu Carvera. Rzuciłam w przeciwną stronę granat i schowałam się. Carver wybiegł a my wślizgnęliśmy się do pokoju. Szybko zabrałam się do rozwiązywania lin. Szybko mi to poszło. Wybiegliśmy i postanowiliśmy szukać wyjścia. Zobaczyłam znajomą sylwetkę i wyjęłam pistolet. Szliśmy powoli w stronę sylwetki. Zobaczyłam, że to.. Carver. Wycelowałam w niego i powoli się zbliżałam. Zobaczyłam, że za mną nikogo nie ma. Carver był na wyciągnięcie ręki więc przycisnęłam go do muru.
-Słuchaj! Gdzie jest reszta ekipy?-Warknęłam.
-Po co mam mówić jeżeli taka słaba dziewczynka mnie nie pokona.-Zaśmiał się.
-Mam ci ten łeb rozstrzelić?-Zapytałam.
-Ale się boję.
-Sama ich poszukam..-Warknęłam i poszłam. Poczułam na mojej szyi nóż. Odruchowo strzeliłam i zobaczyłam opadającego na podłogę. Szybko pobiegłam i zobaczyłam przyjaciół. Szybko do nich podbiegłam i poszliśmy do wyjścia które zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka.
-Obudziłaś się? Ciekawe.-Spróbowałam coś powiedzieć, ale mi nie wyszło.-Co mówisz? Aha.-Po chwili oderwał mi taśmę z ust. Syknęłam cicho z bólu i powtórzyłam.
-Co z nimi zrobisz?-Wskazałam na Freda i Kudłatego.
-Zaniosę ich gdzie indziej. Mogą się jeszcze obudzić i wam pomóc.-Mruknął i odszedł. Stuknęłam Velmę a potem Luke'a. Obudzili się. Spróbowałam wstać i jakoś mi się udało. Usiadłam i jednym ruchem odkleiłam taśmę.
-Co my tu robimy?-Zapytała Velma.
-Widocznie zostaliśmy porwani.-Mruknęłam. Po chwili zorientowałam się, że przy sobie mam pilniczek. Próbowałam wyjąć go ze spodni i.. Udało się! Przecięłam powoli linę. Zrobiłam tak samo w przypadku Velmy i Luke. Zobaczyłam czy nikt nie idzie i przecięłam drugą linę którą miałam na nogach. Jak poprzednio zrobiłam to samo. Velma i Luke wstali i razem pobiegliśmy do gabinetu Carvera. Rzuciłam w przeciwną stronę granat i schowałam się. Carver wybiegł a my wślizgnęliśmy się do pokoju. Szybko zabrałam się do rozwiązywania lin. Szybko mi to poszło. Wybiegliśmy i postanowiliśmy szukać wyjścia. Zobaczyłam znajomą sylwetkę i wyjęłam pistolet. Szliśmy powoli w stronę sylwetki. Zobaczyłam, że to.. Carver. Wycelowałam w niego i powoli się zbliżałam. Zobaczyłam, że za mną nikogo nie ma. Carver był na wyciągnięcie ręki więc przycisnęłam go do muru.
-Słuchaj! Gdzie jest reszta ekipy?-Warknęłam.
-Po co mam mówić jeżeli taka słaba dziewczynka mnie nie pokona.-Zaśmiał się.
-Mam ci ten łeb rozstrzelić?-Zapytałam.
-Ale się boję.
-Sama ich poszukam..-Warknęłam i poszłam. Poczułam na mojej szyi nóż. Odruchowo strzeliłam i zobaczyłam opadającego na podłogę. Szybko pobiegłam i zobaczyłam przyjaciół. Szybko do nich podbiegłam i poszliśmy do wyjścia które zobaczyliśmy na pierwszy rzut oka.
czwartek, 14 sierpnia 2014
Epidemia #2
-Kudłaty! Kudłaty! - syknęłam szarpiąc go.
-Velma? Co ty wyprawiasz, jest trzecia w nocy! - warknął.
-Misja Top Secret!
-Co? Znowu? Velma, mamy tu zombie-apokalipsę, musimy się wyspać! - syknął.
-Jeśli chcemy ją zakończyć, musimy iść! - szarpnęłam go mocniej.
-Ech... - westchnął. - No dobra. Ale jeśli mnie coś ugryzie, ty będziesz za to odpowiedzialna!
-Okey. Chodź do zbrojowni.
Zgarnęliśmy miecz Kudłatego i mój łuk, gdy on zakładał "maskującą" (czyli czarną) bluzę, ja poszłam do siebie trochę strzał, w tym dwie "niespodzianki".
Odkąd rozpoczęła się ta epidemia, trudno było wyjść z domu, tym bardziej, że Fred zabezpieczył dom, który, swoją drogą, prawdopodobnie był najbezpieczniejszym miejscem w Kryształowym Zdroju.
Kudłaty wyjął miecz.
-Po co właściwie mnie wyciągnęłaś?
-Muszę mieć próbkę, żeby się dowiedzieć, czym są właściwie te zombie. Dowiemy się wszystkiego.
-To znaczy co?
-Jak najskuteczniej walczyć, co to jest...
-No dobra. To chodźmy.
-Wow. Kiedy zdążyłaś się tu tak urządzić? - spytał Norville.
-Dość... Niedawno. Trochę po remoncie.
-Okey. Nieźle.
-Dobra, dawaj głowę.
-Yes, milady. - powiedział kłaniając mi się i wyjmując głowę z plecaka.
Zrobiłam kilka nieskomplikowanych badań, polegających głównie na sprawdzaniu reakcji ciała zombie na różne rzeczy.
Z walki wywnioskować dało się, że zombie najlepiej zabijać poprzez cios w głowę lub odcięcie jej lub dźgnięcie nożem w serce (albo wyrwanie go, jak kto woli).
Po kilku testach, na które nijak reagowała głowa, postanowiłam zalać ją kwasem, bo "komora", w której się znajdowała, była na niego odporna. Wreszcie ciało zareagowało, a właściwie stopiło się.
Potem razem z Kudłaty robiłam analizę tego śluzu który spływał z odciętych kończyn zombie. Wyszło na to, że to coś w rodzaju sztucznej krwi, dzięki której ożyli.
Wreszcie poszliśmy do sypialni. Kudłaty był naprawdę zmęczony i od razu zasnął, ale ja myślałam dalej o tym, jak możemy je powstrzymywać.
Niby promienie słoneczne i zimno nic im nie robią, ale przecież zawsze można spróbować je spalić czy zamrozić. Tak sobie myślałam, aż wreszcie i ja zasnęłam.
-Velma? Co ty wyprawiasz, jest trzecia w nocy! - warknął.
-Misja Top Secret!
-Co? Znowu? Velma, mamy tu zombie-apokalipsę, musimy się wyspać! - syknął.
-Jeśli chcemy ją zakończyć, musimy iść! - szarpnęłam go mocniej.
-Ech... - westchnął. - No dobra. Ale jeśli mnie coś ugryzie, ty będziesz za to odpowiedzialna!
-Okey. Chodź do zbrojowni.
Zgarnęliśmy miecz Kudłatego i mój łuk, gdy on zakładał "maskującą" (czyli czarną) bluzę, ja poszłam do siebie trochę strzał, w tym dwie "niespodzianki".
Odkąd rozpoczęła się ta epidemia, trudno było wyjść z domu, tym bardziej, że Fred zabezpieczył dom, który, swoją drogą, prawdopodobnie był najbezpieczniejszym miejscem w Kryształowym Zdroju.
Kudłaty wyjął miecz.
-Po co właściwie mnie wyciągnęłaś?
-Muszę mieć próbkę, żeby się dowiedzieć, czym są właściwie te zombie. Dowiemy się wszystkiego.
-To znaczy co?
-Jak najskuteczniej walczyć, co to jest...
-No dobra. To chodźmy.
Skradaliśmy się cicho po lesie. Skakaliśmy po co większych drzewach i szukaliśmy biednego, samotnego zombie. Ale to było bardzo trudne zadanie. Zwykle chodziły w grupach, i to sporych.
Po trzydziestu minutach poszukiwań udało nam się znaleźć dość mały "oddział". Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam strzałę. Trafiłam prosto w czaszkę. Kudłaty zeskoczył i wybiegł do nich. Najpierw odciął głowę temu "zranionemu", a ja strzeliłam po raz kolejny. Niestety, ten strzał nie był tak celny. Trafiłam w ucho, które zaraz mu odpadło. Kudłaty w tym czasie zabił dwa z pięciu pozostałych. Strzeliłam ponownie, tym razem trafiłam prosto w oko. To wystarczyło. Kolejny dostał w ramię, i... ręka mu odpadła. Zielono-brązowa maź wytrysnęła z kikuta. Z tego co widziałam, parę kropel spłynęło po Kudłatym, ale, na jego szczęście nic mu się nie stało. Kudłaty dość szybko i sprawnie poradził sobie z niedobitkami. W sumie, równie dobrze sam by sobie poradził, chociaż był naprawdę zmęczony. Dosłownie padł na ziemię. Zeskoczyłam z drzewa i podeszłam do niego.
-Jak się czujesz?
-Świetnie. Chcę kanapkę.
-Słyszałeś to?
-Niby co?
-Shh!
W krzakach dało się zauważyć jakiś podejrzany ruch i ciche pojękiwanie. Po chwili wyłonił się cały legion nieumarłych. Wlekli się trochę szybciej niż zwykle. Najwyraźniej odgłos odcinania głów ich braci ich przyciąga, tak samo jak światło.
Rzuciliśmy się do ucieczki na nasze dobre, ogromne drzewo, na którym nie będą mogli nas dopaść. Oczywiście Kudłaty był trochę przede mną, ale starał się dotrzymywać mi kroku. Krzyknęłam, żeby się pospieszył. Pobiegł najszybciej jak mógł, więc był już na drzewie i czekał na mnie. Nagle wytrzeszczył oczy i wyciągnął nóż. Obejrzałam się i zobaczyłam, że zombie jest nie więcej niż metr ode mnie. Schyliłam się w porę, bo za mniej niż sekundę obok mnie ze świstem przeleciał nóż Kudłatego i wbił się w czaszkę żywego trupa, który padł mi u stóp.
Biegłam dalej, ale byłam już wyczerpana. Dalej biegłam, ale odwróciłam się i wyciągnęłam z kołczanu strzałę niespodziankę. Miałam tylko nadzieję, że to ta właściwa, bo to była prawdopodobnie moja ostatnia deska ratunku. Strzeliłam i na szczęście, wyciągnęłam tę dobrą. Wszystko wybuchło, włącznie z zombie. Siła wybuchu była na tyle duża że odrzuciło mnie na nasze drzewo.
Kudłaty ze stoickim spokojem zeskoczył i pomógł mi wstać.
-Dziewczyno, co to było?
-Jedna z moich specjalnych strzał. Te akurat pomagała mi robić Daphne. A o innych dowiesz się później.
Po trzydziestu minutach poszukiwań udało nam się znaleźć dość mały "oddział". Naciągnęłam cięciwę i wypuściłam strzałę. Trafiłam prosto w czaszkę. Kudłaty zeskoczył i wybiegł do nich. Najpierw odciął głowę temu "zranionemu", a ja strzeliłam po raz kolejny. Niestety, ten strzał nie był tak celny. Trafiłam w ucho, które zaraz mu odpadło. Kudłaty w tym czasie zabił dwa z pięciu pozostałych. Strzeliłam ponownie, tym razem trafiłam prosto w oko. To wystarczyło. Kolejny dostał w ramię, i... ręka mu odpadła. Zielono-brązowa maź wytrysnęła z kikuta. Z tego co widziałam, parę kropel spłynęło po Kudłatym, ale, na jego szczęście nic mu się nie stało. Kudłaty dość szybko i sprawnie poradził sobie z niedobitkami. W sumie, równie dobrze sam by sobie poradził, chociaż był naprawdę zmęczony. Dosłownie padł na ziemię. Zeskoczyłam z drzewa i podeszłam do niego.
-Jak się czujesz?
-Świetnie. Chcę kanapkę.
-Słyszałeś to?
-Niby co?
-Shh!
W krzakach dało się zauważyć jakiś podejrzany ruch i ciche pojękiwanie. Po chwili wyłonił się cały legion nieumarłych. Wlekli się trochę szybciej niż zwykle. Najwyraźniej odgłos odcinania głów ich braci ich przyciąga, tak samo jak światło.
Rzuciliśmy się do ucieczki na nasze dobre, ogromne drzewo, na którym nie będą mogli nas dopaść. Oczywiście Kudłaty był trochę przede mną, ale starał się dotrzymywać mi kroku. Krzyknęłam, żeby się pospieszył. Pobiegł najszybciej jak mógł, więc był już na drzewie i czekał na mnie. Nagle wytrzeszczył oczy i wyciągnął nóż. Obejrzałam się i zobaczyłam, że zombie jest nie więcej niż metr ode mnie. Schyliłam się w porę, bo za mniej niż sekundę obok mnie ze świstem przeleciał nóż Kudłatego i wbił się w czaszkę żywego trupa, który padł mi u stóp.
Biegłam dalej, ale byłam już wyczerpana. Dalej biegłam, ale odwróciłam się i wyciągnęłam z kołczanu strzałę niespodziankę. Miałam tylko nadzieję, że to ta właściwa, bo to była prawdopodobnie moja ostatnia deska ratunku. Strzeliłam i na szczęście, wyciągnęłam tę dobrą. Wszystko wybuchło, włącznie z zombie. Siła wybuchu była na tyle duża że odrzuciło mnie na nasze drzewo.
Kudłaty ze stoickim spokojem zeskoczył i pomógł mi wstać.
-Dziewczyno, co to było?
-Jedna z moich specjalnych strzał. Te akurat pomagała mi robić Daphne. A o innych dowiesz się później.
Do ręki Kudłatego akurat wpadła głowa Zombie. Ściekała z niej ta maź, więc miałam dwie próbki.
Z powrotem do domu nie mieliśmy większych problemów. Zeszliśmy od razu do podziemi. Do mojego ukrytego laboratorium.
Z powrotem do domu nie mieliśmy większych problemów. Zeszliśmy od razu do podziemi. Do mojego ukrytego laboratorium.
![]() |
oto i ono! |
-Dość... Niedawno. Trochę po remoncie.
-Okey. Nieźle.
-Dobra, dawaj głowę.
-Yes, milady. - powiedział kłaniając mi się i wyjmując głowę z plecaka.
Zrobiłam kilka nieskomplikowanych badań, polegających głównie na sprawdzaniu reakcji ciała zombie na różne rzeczy.
Z walki wywnioskować dało się, że zombie najlepiej zabijać poprzez cios w głowę lub odcięcie jej lub dźgnięcie nożem w serce (albo wyrwanie go, jak kto woli).
Po kilku testach, na które nijak reagowała głowa, postanowiłam zalać ją kwasem, bo "komora", w której się znajdowała, była na niego odporna. Wreszcie ciało zareagowało, a właściwie stopiło się.
Potem razem z Kudłaty robiłam analizę tego śluzu który spływał z odciętych kończyn zombie. Wyszło na to, że to coś w rodzaju sztucznej krwi, dzięki której ożyli.
Wreszcie poszliśmy do sypialni. Kudłaty był naprawdę zmęczony i od razu zasnął, ale ja myślałam dalej o tym, jak możemy je powstrzymywać.
Niby promienie słoneczne i zimno nic im nie robią, ale przecież zawsze można spróbować je spalić czy zamrozić. Tak sobie myślałam, aż wreszcie i ja zasnęłam.
środa, 13 sierpnia 2014
Epidemia #1
Obudziłam się około 6:30. Wstałam rano i wykonałam codzienne czynności. Przebrałam się w zestaw nr.1 i odsłoniłam okna w salonie. A w nim zobaczyłam.. Zombie! Szybko pobiegłam na górę do pokoju mojego i Freda. Obudziłam go szybko. Widać, że był niezadowolony, że tak szybko go obudziłam.
-O co chodzi?
-Zaraz Ci pokażę!-Pociągnęłam go za rękę i zobaczył. Widać było, że jest zdziwiony.
-Uch. Budzimy resztę i robimy zebranie. Musimy.-Krzyknął i szybko pobiegł się przebrać. Po 15 minutach wszyscy byli na dole. Zauważyli tak jak ja zombie.
-Co my teraz zrobimy?!-Krzyknął Scooby.
-Walczymy. Robimy bronie. A szczególnie obronę domu.-Oznajmił Fred.
-Ja mogę popracować nad strzałami. Jestem w tym dobra.
-A ja nad bombami i granatami. Czego się nie robi z kosmetyków?-Uśmiechnęłam się.
-Ja zainstaluję ochronę i będzie gotowe.- Wszyscy przyłączyli się do działania. Zbiegłam na dół z granatami i bombami. Velma wzięła strzały. Fred szybko włączył ochronę. Wszyscy wzięliśmy miecze. Gdyby zabrakło amunicji. Malinę i Scoobego zostawiliśmy w domu a Clementine poszła z nami. Wzięła młotek a ja zostałam przydzielona do pilnowania jej.
-Ciekawa ta epidemia.
-Ta..Jeżeli nie musisz walczyć.-Odpowiedziałam.
-Jestem ciekawa kiedy się to zakończy.
-Clem. To dopiero się zaczyna.-Po paru minutach pojawiło się z 30 zombie? Rzuciłam granat w środek grupki i wybuchło. Zostało zaledwie parę zombie. Clementine dobiła ich młotkiem a inni poszli za dom. Poszłyśmy także tam. Było tam mało zombie. Postanowiliśmy nie dotykać zombie i zostawić je tak. Prędzej czy później zamienią się w proch. Oglądaliśmy się i pobiegliśmy w stronę lasu. Tam było podobnie. Gdy skończyła nam się amunicja wyjęliśmy miecze i biegliśmy w stronę lasu. Jak na złość było tam dużo zombie. Przecięliśmy im głowy i szybko weszliśmy do środka. Zakluczyliśmy drzwi i poszliśmy coś zjeść. Potem zostaliśmy przydzieleni do różnych zadań. Fred zbierał Drewno na strzały a Velma je robiła. Ja pracowałam nad bombami i granatami a Kudłaty.. Chyba układał amunicję w piwnicy. Malina i Scooby siedzieli na podłodze przy moich nogach i obserwowali co robię. Zajrzałam do szafy wyjęłam 2 kartony i włożyłam do jednego bomby a do drugiego granaty. Wyszłam na dwór z mieczem. Pierwsze co mnie spotkało: Zombie rzucający się na mnie. Upadłam na trawę i...wyrywałam się. Przecięłam jego głowę i szybko wstałam. Ciężko oddychając pobiegłam do domu i zamknęłam drzwi.
-O co chodzi?
-Zaraz Ci pokażę!-Pociągnęłam go za rękę i zobaczył. Widać było, że jest zdziwiony.
-Uch. Budzimy resztę i robimy zebranie. Musimy.-Krzyknął i szybko pobiegł się przebrać. Po 15 minutach wszyscy byli na dole. Zauważyli tak jak ja zombie.
-Co my teraz zrobimy?!-Krzyknął Scooby.
-Walczymy. Robimy bronie. A szczególnie obronę domu.-Oznajmił Fred.
-Ja mogę popracować nad strzałami. Jestem w tym dobra.
-A ja nad bombami i granatami. Czego się nie robi z kosmetyków?-Uśmiechnęłam się.
-Ja zainstaluję ochronę i będzie gotowe.- Wszyscy przyłączyli się do działania. Zbiegłam na dół z granatami i bombami. Velma wzięła strzały. Fred szybko włączył ochronę. Wszyscy wzięliśmy miecze. Gdyby zabrakło amunicji. Malinę i Scoobego zostawiliśmy w domu a Clementine poszła z nami. Wzięła młotek a ja zostałam przydzielona do pilnowania jej.
-Ciekawa ta epidemia.
-Ta..Jeżeli nie musisz walczyć.-Odpowiedziałam.
-Jestem ciekawa kiedy się to zakończy.
-Clem. To dopiero się zaczyna.-Po paru minutach pojawiło się z 30 zombie? Rzuciłam granat w środek grupki i wybuchło. Zostało zaledwie parę zombie. Clementine dobiła ich młotkiem a inni poszli za dom. Poszłyśmy także tam. Było tam mało zombie. Postanowiliśmy nie dotykać zombie i zostawić je tak. Prędzej czy później zamienią się w proch. Oglądaliśmy się i pobiegliśmy w stronę lasu. Tam było podobnie. Gdy skończyła nam się amunicja wyjęliśmy miecze i biegliśmy w stronę lasu. Jak na złość było tam dużo zombie. Przecięliśmy im głowy i szybko weszliśmy do środka. Zakluczyliśmy drzwi i poszliśmy coś zjeść. Potem zostaliśmy przydzieleni do różnych zadań. Fred zbierał Drewno na strzały a Velma je robiła. Ja pracowałam nad bombami i granatami a Kudłaty.. Chyba układał amunicję w piwnicy. Malina i Scooby siedzieli na podłodze przy moich nogach i obserwowali co robię. Zajrzałam do szafy wyjęłam 2 kartony i włożyłam do jednego bomby a do drugiego granaty. Wyszłam na dwór z mieczem. Pierwsze co mnie spotkało: Zombie rzucający się na mnie. Upadłam na trawę i...wyrywałam się. Przecięłam jego głowę i szybko wstałam. Ciężko oddychając pobiegłam do domu i zamknęłam drzwi.
Muzycy #6
Następnego dnia ubrałam się w zestaw numer jeden. Tego dnia wyjątkowo zjedliśmy śniadanie razem. Po szkole zwołałam zebranie w salonie.
-Brygado. Dzisiejszego dnia Daphne dostała smsa od reżysera jej teledysku, w którym zawiadomił nas, że Syriusz dziś się "obudził", więc on i Jake wychodzą ze szpitala. Jako, że są bardzo oddani swojej pracy, już dzisiaj nagrywają piosenkę. Nieważne z kim, to nowicjusz. W każdym bądź razie, jest minimalna szansa, że morderca znów się pojawi. Fred, przygotuj się, jedziemy za trzydzieści minut do studia.
Rozeszli się do pokoi, wszyscy, prócz Kudłatego.
-Masz może jakieś przypuszczenia, kto to może być? - spytał.
-Tak. Ale nie mogę być niczego pewna, póki nic tego nie potwierdza. - on tylko skinął głową i wyszedł.
Tak więc za koło 20 minut wyjechaliśmy do studia. Byliśmy tak incognito, więc ukryliśmy się koło garderoby. Do garderoby przyszedł Syriusz, a Daphne zapoznała go z planem. W tym czasie Fred montował pułapki. Jake był w łazience, a nowy gitarzysta (Ronnie) został chwilę dłużej na planie.
Na dworze ukrywałam się ja, Kudłaty i Scooby, a Fred i Daphne czekali w środku. Zauważyliśmy, że ktoś się zbliża. Nie było widać jego twarzy, bo na głowie miał kaptur. Za plecami trzymał nóż. Scooby, zgodnie z planem, przeczołgał się do tylnego wejścia i kopnął w ścianę na znak, gdy morderca był już w drzwiach. Fred pociągnął za linę, a zakapturzony znalazł się w siatce, bez możliwości ruchu, prócz majtania się w tę i we w tę.
Scooby stanął na dwóch łapach i zdjął mordercy kaptur, żeby potwierdzić moje podejrzenia. Sprawdzą okazał się...
-Jake?! Czemu to zrobiłeś?! - krzyczał Syriusz.
-A jak myślisz?! Zawsze byłem przez was ośmieszany, zawsze stałem w waszym cieniu! Miałem tego serdecznie dość już od początku, ale czekałem piętnaście lat! Nie wytrzymywałem!
-A nie przyszło ci do głowy, żeby, no nie wiem, pogadać o tym?
-I tak mnie nigdy nie słuchaliście! - nagle posmutniał. - Nie chciałem zabić Dereka. Chciałem tylko dać wam nauczkę. Już wcześniej dolałem ci do herbaty syrop nasenny, żebyś zemdlał i nie mógł zeznawać przeciwko mnie. Chciałem tylko zastraszyć Dereka, ale on chciał walczyć, a ja... A ja... Spanikowałem.
-Tak czy siak, pójdziesz teraz do więzienia. - wtrącił się nagle szeryf Stone, którego wcześniej tam nie było...
Daphne i Fred pocieszali Syriusza, a ja, Kudłaty i Scooby wróciliśmy do domu.
-Brygado. Dzisiejszego dnia Daphne dostała smsa od reżysera jej teledysku, w którym zawiadomił nas, że Syriusz dziś się "obudził", więc on i Jake wychodzą ze szpitala. Jako, że są bardzo oddani swojej pracy, już dzisiaj nagrywają piosenkę. Nieważne z kim, to nowicjusz. W każdym bądź razie, jest minimalna szansa, że morderca znów się pojawi. Fred, przygotuj się, jedziemy za trzydzieści minut do studia.
Rozeszli się do pokoi, wszyscy, prócz Kudłatego.
-Masz może jakieś przypuszczenia, kto to może być? - spytał.
-Tak. Ale nie mogę być niczego pewna, póki nic tego nie potwierdza. - on tylko skinął głową i wyszedł.
Tak więc za koło 20 minut wyjechaliśmy do studia. Byliśmy tak incognito, więc ukryliśmy się koło garderoby. Do garderoby przyszedł Syriusz, a Daphne zapoznała go z planem. W tym czasie Fred montował pułapki. Jake był w łazience, a nowy gitarzysta (Ronnie) został chwilę dłużej na planie.
Na dworze ukrywałam się ja, Kudłaty i Scooby, a Fred i Daphne czekali w środku. Zauważyliśmy, że ktoś się zbliża. Nie było widać jego twarzy, bo na głowie miał kaptur. Za plecami trzymał nóż. Scooby, zgodnie z planem, przeczołgał się do tylnego wejścia i kopnął w ścianę na znak, gdy morderca był już w drzwiach. Fred pociągnął za linę, a zakapturzony znalazł się w siatce, bez możliwości ruchu, prócz majtania się w tę i we w tę.
Scooby stanął na dwóch łapach i zdjął mordercy kaptur, żeby potwierdzić moje podejrzenia. Sprawdzą okazał się...
-Jake?! Czemu to zrobiłeś?! - krzyczał Syriusz.
-A jak myślisz?! Zawsze byłem przez was ośmieszany, zawsze stałem w waszym cieniu! Miałem tego serdecznie dość już od początku, ale czekałem piętnaście lat! Nie wytrzymywałem!
-A nie przyszło ci do głowy, żeby, no nie wiem, pogadać o tym?
-I tak mnie nigdy nie słuchaliście! - nagle posmutniał. - Nie chciałem zabić Dereka. Chciałem tylko dać wam nauczkę. Już wcześniej dolałem ci do herbaty syrop nasenny, żebyś zemdlał i nie mógł zeznawać przeciwko mnie. Chciałem tylko zastraszyć Dereka, ale on chciał walczyć, a ja... A ja... Spanikowałem.
-Tak czy siak, pójdziesz teraz do więzienia. - wtrącił się nagle szeryf Stone, którego wcześniej tam nie było...
Daphne i Fred pocieszali Syriusza, a ja, Kudłaty i Scooby wróciliśmy do domu.
* * *
-Swoją drogą, to czemu podejrzewałaś akurat Jake'a? - spytał Kudłaty, gdy wyszliśmy na spacer.
-Bo najpierw wyglądało na to, że to reżyser, potem, że to ochroniarz go wrabia, ale obie wersje były mało wiarygodne.
-Czemu?
-Nie mieli motywu. Poza tym, reżyser jako jedyny w dniu zabójstwa nie miał krawatu - był w apaszce.
-Więc?
-Więc włókno które znaleźliśmy nie mogło należeć do niego, a ochroniarz naprawdę nie miałby powodu, że zabijać jakiegoś gitarzystę.
-Jak teraz o tym myślę, wydaje się to dość oczywiste...
-Tak? Niby czemu?
-Perkusiści są często najmniej doceniani.
-Bo najpierw wyglądało na to, że to reżyser, potem, że to ochroniarz go wrabia, ale obie wersje były mało wiarygodne.
-Czemu?
-Nie mieli motywu. Poza tym, reżyser jako jedyny w dniu zabójstwa nie miał krawatu - był w apaszce.
-Więc?
-Więc włókno które znaleźliśmy nie mogło należeć do niego, a ochroniarz naprawdę nie miałby powodu, że zabijać jakiegoś gitarzystę.
-Jak teraz o tym myślę, wydaje się to dość oczywiste...
-Tak? Niby czemu?
-Perkusiści są często najmniej doceniani.
* Perykles *
-Czy to na pewno zadziała? - spytał mnie Carver ze strachem w oczach (który, swoją drogą, próbował ukryć).
Carver to największy Dussel jakie w życiu poznałem. Ale był mi potrzebny, podobnie jak dass Mädchen, Alicja.
-Oczywiście. Czy nie wierzysz w moje... Fähigkeit?
-Ale oczywiście, że wierzę, ale jeśli mam być szczery, jest to trochę... przerażające.
-Mach dir keine Sorgen, meine Liebe. Mam wszystko pod kontrolą. Teraz, nawet ich.
-Eliksir jest już gotowy?
-Jeszcze tylko jeden składnik i... Już. Zrób coś dla, Carver'nie.
-Tak? - jak można być takim idiotą, żeby nie zrozumieć?
-Idź i rozlej to. Po całym cmentarzu. - po chwili wziął pięć fiolek zielono-złotego płynu, który nazywał Eliksirem Życia i wyszedł. Miałem tylko nadzieję, że tego nie zepsuje.
Carver to największy Dussel jakie w życiu poznałem. Ale był mi potrzebny, podobnie jak dass Mädchen, Alicja.
-Oczywiście. Czy nie wierzysz w moje... Fähigkeit?
-Ale oczywiście, że wierzę, ale jeśli mam być szczery, jest to trochę... przerażające.
-Mach dir keine Sorgen, meine Liebe. Mam wszystko pod kontrolą. Teraz, nawet ich.
-Eliksir jest już gotowy?
-Jeszcze tylko jeden składnik i... Już. Zrób coś dla, Carver'nie.
-Tak? - jak można być takim idiotą, żeby nie zrozumieć?
-Idź i rozlej to. Po całym cmentarzu. - po chwili wziął pięć fiolek zielono-złotego płynu, który nazywał Eliksirem Życia i wyszedł. Miałem tylko nadzieję, że tego nie zepsuje.
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
Powiadomienie dla czytelników

Kochani czytelnicy. Chciałybyśmy wraz z Julką powiadomić was o tym żebyście często sprawdzali w stronach "Inne". Dlaczego? Dlatego, że będziemy tam dawać notki i powiadomienia :3 Właśnie teraz będę pisać w sprawie.. Zresztą.. Sami się dowiecie! :)
piątek, 8 sierpnia 2014
Muzycy #5
Wzięłam płytę do E.T. i włączyłam ją na karaoke. Dlaczego? Jutro będą próby. A może i występ? Postanowiłam chwilę poćwiczyć.
-Sen trans, co się dzieje? Mówić Ci szatanie, a może aniele- Zaśpiewałam do końca i powtarzałam parę razy. Potem wszedł Fred.
-Może przećwiczymy naszą piosenkę co?-Ten uśmiech..
-Jasne.-Powiedziałam i włączyłam "Nie patrzę w dół"-Zgubić nas może, jedno spojrzenie w dół-Śpiewałam aż nie nadszedł czas refrenu. Potem Fred zaśpiewał.
-Idź, i nie daj się złamać. Już nigdy nie przestawaj, idź bądź niepokonana, Utkana dla nas cienka nić.- Nadszedł ponownie czas kiedy zaśpiewaliśmy razem Refren. Spojrzeliśmy w swoje oczy i z uśmiechem śpiewaliśmy. Niestety piosenka już się skończyła.
-Mogę teraz ja pośpiewać piosenkę którą wybrałem?-Zapytał.
-Jasne.-Powiedziałam i podałam mu płytę Na zawsze.
-Nie ma słów...Nie ma słów...-zaczął.- Za każdy dzień zapłacić chcę, Choć cenę za wysoką ustaliłaś, wiesz?-Śpiewał. Ja tylko przyglądałam mu się. Gdy skończył zaklaskałam.
-Świetnie.-Uśmiechnęłam się do niego.
-Nie przesadzaj. Chciałbym ci przypomnieć, że dzisiaj oglądamy horror.-Zaśmiał się.
-Jaki?-Zapytałam.
-Zobaczymy jaki kupimy. A musimy to zrobić teraz.-Powiedział.
-Okey. Jedziemy samochodem czy..
-Możemy motorem.
-Ty prowadzisz!-Zaśmiałam się.- A teraz idź i weź kluczyki a ja się przebiorę. Bo w tym stanie jechać nie będę.-Fred wyszedł z pokoju a ja przebrałam się w zestaw nr. 6 i poszłam na dół. Wzięłam kaski i wyszłam przed dom.
-Trzymaj.-Rzuciłam w jego stronę kaskiem.
-Dzięki.-Usiadłam się za Fredem i jechaliśmy. Na miejscu byliśmy za około 30 minut. Fred zdecydował się na horrory pt "Laleczka Chucky" i "Koszmar z Ulicy Wiązów". Pojechaliśmy jeszcze do sklepu żeby wszystko mieć na seans. Gdy mieliśmy pojechaliśmy do domu. Odwiesiłam kluczyki i poszłam na górę. Włączyłam Tv żeby jeszcze chociaż chwilę obejrzeć Zbuntowanych. Fred robił popcorn więc jeszcze parę minut miałam. Gdy Zbuntowani się skończyli (a była już końcówka) przyszedł Fred z Popcornem i chipsami.
-Co oglądamy?
-Może Laleczkę Chucky?
-Okay.-Włączyliśmy Chucky. Nie było to coś specjalnego.. Gdy Chucky się skończyła Fred postanowił włączyć Koszmar z Ulicy wiązów. Gdy Freddie pierwszy raz się pojawił przeszedł mnie zimny dreszcz.
-Boisz się?-Zapytał Fred uśmiechając się.
-Wcale. Tylko trochę.. Em.. Zdziwiłam się.
-Mhm.-Położyłam głowę na ramieniu Freda i oglądaliśmy dalej. Skończyło się więc wyjęłam płytę i włączyłam "Dlaczego ja" i przebrałam się w piżamę. Oglądałam to aż do samego końca a potem zasnęłam.
~*Następny Dzień*~
Wstałam o szóstej. Ubrałam się w zestaw nr. 7 i umalowałam się lekko. Zeszłam na dół i zjadłam śniadanie. Wszyscy byli jeszcze na górze więc postanowiłam jeszcze przećwiczyć piosenkę. Szybko mi to poszło. Wzięłam torbę i zbiegłam ponownie. Zobaczyłam tam wszystkich.
-Zjadłaś śniadanie?
-Dawno.-Powiedziałam uśmiechając się. Pojechaliśmy do szkoły. Pierwszą mieliśmy próbę a inni-Lekcje.
Próby minęły nam gładko. Wreszcie przyszedł czas na występ!
-Dobrze. Wpierw Panna Alicja.
- Gdybyś tylko mógł zobaczyć Bestię jaką ze mnie zrobiłeś..-Śpiewała. Gdy skończyła wszyscy bili brawo. Potem nadszedł czas na duet mój i Alicji.
-Przeszłam dziś całą tę drogę, by dać nam szansę na nowy start. Ale teraz, gdy wyglądasz tak świetnie, ciepło mi na sercu.
- Cieszę się, że ci się podoba siostro, bo to prawdziwa ja. Nie masz pojęcia jaka cudownie jest być wolną.-Tak ciągnęłyśmy aż przyszedł czas na jakąś dziewczynę. Po niej był duet mój i Freda.
-Zgubić nas może, jedno spojrzenie w dół-Śpiewałam. Przez cały czas patrzyliśmy sobie z Fredem w oczy. Wszyscy gdy skończyliśmy bili brawa. Zresztą bili zawsze. Nadszedł teraz czas na Freda.
-Nie ma słów... Nie ma słów...-uśmiechnęłam się i słuchałam dalej.-Za każdy dzień zapłacić chcę, choć cenę za wysoką ustaliłaś wiesz?- Fred śpiewał dalej a ja się patrzyłam. Patrzyłam jak cudownie śpiewa.
-Ostatni występ czyli.. Panna Daphne!-Krzyknęła prowadząca. Weszłam na scenę i po chwili zabrzmiała melodia E.T.
-Sen trans, co się dzieje? Mówić ci szatanie a może aniele krok w przód dotyk dłoni chyba się unoszę w stronę światła, proszę. W ten głos boję się boski w swej inności, kochanek z przyszłości dziwne DNA, oni nie pojmują.-Śpiewałam aż do końca. Czekaliśmy na werdykt Jury pod ścianą. Po 15 minutach ogłosili wyniki
-A pierwsze miejsce zajmuje.. Fred Jones i Daphne Blake!-krzyknęła. Bardzo się ucieszyliśmy. Poszliśmy a wręcz pobiegliśmy na scenę. Wręczyli Fredowi pieniądze a mi bukiet czerwonych róż. Szczęśliwi z wygranej spojrzeliśmy sobie w oczy i pocałowaliśmy się. Reszta lekcji poszła gładko. Pojechaliśmy do domu. Niespodziewanie zadzwonił mój telefon.
-Mama? Tak tak... Czy.. Co?! Jasne.. Mhm.. Będziemy..-Powiedziałam i się rozłączyłam.
-Kto to był?-Zapytał Fred.
-Moi rodzice. Chcą żebyśmy przyjechali do nich na kolację.
-Powiedziałaś, że?
-Przyjedziemy.
-Okay.. Ja cię zabieram wieczorem na coś meega cudownego.
-Jesteś aż tak pewny siebie?
-Pewnie!-Zaśmiał się. Odrobiłam lekcje i oglądałam "Trudne Sprawy" na TVN. Chwilę potem przyszedł Fred.
-Wychodzimy! Natychmiast.
-Okay, Okay..-Zaśmiałam się i poszłam do Freda stojącego na schodach. On pociągnął mnie za rękę i poprowadził do Lasu.
-Po co my tu?-Zapytałam.
-Zaraz się dowiesz.-Po chwili ujrzałam Jezioro a na przy brzegu łódkę.
-To coś cudownego?
-Wsiadaj nie gadaj.-Powiedział. Zgodnie z tym wsiadłam. Po chwili znaleźliśmy się na środku jeziora a przed nami był zachód słońca.-Nadal myślisz, że to nie jest cudownego i romantycznego?
-Trochę.-Po chwili Fred wyjął gitarę i jakieś małe pudełeczko w którym były.. Truskawki! I tak przy zachodzie słońca zjedliśmy wszystkie truskawki. Przy graniu Freda oczywiście. Fred odłożył gitarę i skoczył do jeziora przy okazji oblewając mnie.
-Fred!-Krzyknęłam. Nikt się nie odzywał. Przybliżyłam głowę do wody i usłyszałam plusk. Obejrzałam się i zobaczyłam po drugiej stronie Freda.
-Chodź! Nic ci się nie stanie jeżeli się zamoczysz.-Uśmiechnął się.
-Stanie! Będę mokra. A ja w rozmazanym makijażu wyglądam okropnie.
-Uch.. Proszę?
-Nie.
-A podasz mi chociaż rękę żebym wdrapał się na łódkę?
-Nie.
-Dlaczego?
-Bo mnie pociągniesz i wyląduję w wodzie.
-Wcale, że nie!
-Obiecujesz?
-Tak.
-Nie wiem czy Ci uwierzyć czy nie..-Zaśmiałam się.
-Swojemu chłopakowi nie wierzysz. Pff.-Odwrócił się i popłynął.
-Fred!-Krzyknęłam. Zatrzymał się i zapytał
-Wierzysz mi czy nie?
-Uch.. Tak..-Powiedziałam.
-To podaj rękę.-Podałam mu rękę i w jednej sekundzie znalazłam się w wodzie.
-Baran!-Krzyknęłam i popłynęłam do najbliższego mostku. Usiadłam się na niego i ściągnęłam buty. Widać było, że Fred płynie do mnie.
-No chodź. Nie jesteś rozmazana.
-Ale Fred. Nie rozumiesz, że nie lubię pływać w ciuchach w wodzie?
-Daph. Nie rozumiesz, że to tylko chwilę.. Myślałem że się trochę pośmiejesz a ty co?
-Jeżeli tak..-Skoczyłam do wody i ukryłam się w trzcinach. Widziałam, że Fred panikuje i szuka mnie.
-Daphne! Gdzie jesteś?!-Krzyczał.
-Tutaj!-Krzyknęłam śmiejąc się. Po chwili podpłynął do mnie.
-Niezły żart.
-Bardzo! A teraz wracajmy na brzeg.-Wzięłam buty i je założyłam. Popłynęliśmy i po chwili znaleźliśmy się na łódce.
-Podobało Ci się?
-Bardzo.
-Cieszę się.-Po chwili znaleźliśmy się na brzegu. Poszliśmy przez las o wiele dłuższą drogą.
-Freeed.. Nogi mnie bolą!-Uśmiechnęłam się.
-Jeżeli myślisz, że teraz będę cię niósł to się grubo mylisz.
-Serio?
-Serio.-Nie odzywałam się, ale po chwili Fred się odezwał- Obraziłaś się?
-Nie.
-To dlaczego się nie odzywasz?
-Bo mi się tak podoba.
-Ciężko z tobą gadać.
-Zgadzam się.-Po chwili Fred niósł mnie jak pannę młodą.
-Widzę, że ci to odpowiada.-Zaśmiałam się.
-I to jak!-Uśmiechnęliśmy się do siebie. Po godzinie byliśmy w domu. Fred postawił mnie i poszedł do łazienki umyć się. Zresztą ja też musiałam to zrobić. Po prysznicu zeszłam w szlafroku i zrobiłam sobie kanapki i kawę. Zaniosłam to wszystko na stolik i jadłam oglądając telewizję.
czwartek, 7 sierpnia 2014
Muzycy #4
Obudziłam się w gabinecie, okryta kocem. W nocy upuściłam książkę na podłodze. Przede mną stała taca z jeszcze ciepłymi goframi (z bitą śmietaną) i herbatą. Obok stała herbata i liścik. Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem w ogródku - Kudłaty, przeczytałam. Zjadłam te pysznościowe gofry, wypiłam herbatę i włożyłam książkę do szuflady biurka. Poszłam do łazienki i wzięłam prysznic, umyłam zęby i przebrałam się w zestaw nr 3.
Postanowiłam się przejść i "oczyścić umysł". Jak na osiemnaście lat, stanowczo za często oglądałam zwłoki. Włożyłam słuchawki i szłam przed siebie. Nie myślałam o niczym szczególnym, głównie zachwycałam się tym, jak ładna jest ścieżka prowadząca przez las.
Kiedy wróciłam do domu, miałam cichą nadzieję, że będę mogła zaszyć się w gabinecie i poczytać, ale, niestety, Daphne bardzo chciała się dowiedzieć, co i jak z Muzykami.
Najpierw Fred podwiózł mnie i Kudłatego na "miejsce zbrodni", a on sam pojechał z rudowłosą do szpitala.
Przeszliśmy pod taśmą policyjną i weszliśmy do garderoby muzyków. Na podłodze nie dało się nie zauważyć ogromnej kałuży zaschniętej krwi. Niczym Sherlock Holmes wyjęłam z torebki lupę i szukałam śladów. Najpierw w, potem wokoło krwi. I wreszcie natrafiłam na czarny włos i włókno jakiegoś żółtego materiału. Drugi trop miałam oddać w ręce Daphne, więc włożyłam go do małego plastikowego woreczka. A włos... No cóż, zespół Daphne składał się z brunetów, więc mógł być któregoś z nich, lub też mordercy, a my nie mogliśmy zrobić analizy DNA.
Kiedy uznałam, że nic więcej nie mogę nic więcej znaleźć, Kudłaty zwrócił moją uwagę na niebieski, punkcik za drzwiami. Okazało się, że to niebieska soczewka. Wrzuciłam ją do drugiego woreczka i wyszłam.
Wróciliśmy do domu na pieszo, trochę zmęczeni. Reszty jeszcze nie było, a Clementine postanowiła wyprowadzić Scooby'ego i Malinę. Kudłaty postanowił zabrać się za obiad, więc poszłam z nim do kuchni. Nie musieliśmy długo czekać na Daphne i Freda, bo zaraz wrócili. Rudowłosa była widocznie mocno przybita. Podczas gdy Kudłaty beztrosko kroił marchewkę, oni usiedli na kanapie i oglądali Spongebob'a na rozweselenie. Podeszłam do nich.
-Ekchem. Co u nich? Co mówili? - wypytywałam.
-Już u nich lepiej. Powiedzieli, że facet był zakapturzony, wysoki, wyglądał na dobrze zbudowanego. Mówili, że najpierw ich ogłuszył, więc nie wiedzą, co się stało z Derekiem. Znaczy tyle powiedział Jake, bo Syriusz jest w lekkiej śpiączce, ale jego stan jest stabilny. - zaczęła Daphne.
-Derek był gitarzystą, a Jake to...
-Perkusista. Syriusz to basista.
-Okey. Możesz coś dla mnie zrobić, Daph? - spytałam.
-Jasne. - przytaknęła, a ja podałam jej woreczek z włóknem materiału. Wyjęła go i przyjrzała mu się. Obejrzała go z każdej strony, po czym stwierdziła:
-To satyn, w naszym mieście głównie używany jako materiał do krawatów, apaszek...
-Chyba wystarczy. Kto nosił takie na planie?
-Mhm. Wszyscy. Mój zespół, reżyser, ochroniarze... Ekipa filmowa.
-Muszę nad tym pomyśleć.
-Najpierw obiad! - krzyknął Kudłaty, stawiając tacę na stole
-A co jest?
-Dewolaje.
Zjadłam więc obiad, po czym poszłam do gabinetu pogłówkować.
Postanowiłam się przejść i "oczyścić umysł". Jak na osiemnaście lat, stanowczo za często oglądałam zwłoki. Włożyłam słuchawki i szłam przed siebie. Nie myślałam o niczym szczególnym, głównie zachwycałam się tym, jak ładna jest ścieżka prowadząca przez las.
Kiedy wróciłam do domu, miałam cichą nadzieję, że będę mogła zaszyć się w gabinecie i poczytać, ale, niestety, Daphne bardzo chciała się dowiedzieć, co i jak z Muzykami.
Najpierw Fred podwiózł mnie i Kudłatego na "miejsce zbrodni", a on sam pojechał z rudowłosą do szpitala.
Przeszliśmy pod taśmą policyjną i weszliśmy do garderoby muzyków. Na podłodze nie dało się nie zauważyć ogromnej kałuży zaschniętej krwi. Niczym Sherlock Holmes wyjęłam z torebki lupę i szukałam śladów. Najpierw w, potem wokoło krwi. I wreszcie natrafiłam na czarny włos i włókno jakiegoś żółtego materiału. Drugi trop miałam oddać w ręce Daphne, więc włożyłam go do małego plastikowego woreczka. A włos... No cóż, zespół Daphne składał się z brunetów, więc mógł być któregoś z nich, lub też mordercy, a my nie mogliśmy zrobić analizy DNA.
Kiedy uznałam, że nic więcej nie mogę nic więcej znaleźć, Kudłaty zwrócił moją uwagę na niebieski, punkcik za drzwiami. Okazało się, że to niebieska soczewka. Wrzuciłam ją do drugiego woreczka i wyszłam.
Wróciliśmy do domu na pieszo, trochę zmęczeni. Reszty jeszcze nie było, a Clementine postanowiła wyprowadzić Scooby'ego i Malinę. Kudłaty postanowił zabrać się za obiad, więc poszłam z nim do kuchni. Nie musieliśmy długo czekać na Daphne i Freda, bo zaraz wrócili. Rudowłosa była widocznie mocno przybita. Podczas gdy Kudłaty beztrosko kroił marchewkę, oni usiedli na kanapie i oglądali Spongebob'a na rozweselenie. Podeszłam do nich.
-Ekchem. Co u nich? Co mówili? - wypytywałam.
-Już u nich lepiej. Powiedzieli, że facet był zakapturzony, wysoki, wyglądał na dobrze zbudowanego. Mówili, że najpierw ich ogłuszył, więc nie wiedzą, co się stało z Derekiem. Znaczy tyle powiedział Jake, bo Syriusz jest w lekkiej śpiączce, ale jego stan jest stabilny. - zaczęła Daphne.
-Derek był gitarzystą, a Jake to...
-Perkusista. Syriusz to basista.
-Okey. Możesz coś dla mnie zrobić, Daph? - spytałam.
-Jasne. - przytaknęła, a ja podałam jej woreczek z włóknem materiału. Wyjęła go i przyjrzała mu się. Obejrzała go z każdej strony, po czym stwierdziła:
-To satyn, w naszym mieście głównie używany jako materiał do krawatów, apaszek...
-Chyba wystarczy. Kto nosił takie na planie?
-Mhm. Wszyscy. Mój zespół, reżyser, ochroniarze... Ekipa filmowa.
-Muszę nad tym pomyśleć.
-Najpierw obiad! - krzyknął Kudłaty, stawiając tacę na stole
-A co jest?
-Dewolaje.
Zjadłam więc obiad, po czym poszłam do gabinetu pogłówkować.
*Powiadomienie w "Innych"*
Subskrybuj:
Posty (Atom)